niedziela, 27 grudnia 2015

Spisek! Żaden spisek. Po prostu biznes. I tyle.

     Żyjemy w czasach nagonki. Nagonki "zwolenników" na "przeciwników". Dotyczy to każdej, niemal, płaszczyzny naszego życia. Wszędzie, gdzie się nie obejrzymy, pojawiają się "kontrowersyjne" tematy i jak grzyby po deszczu wyrastają legiony popierające i rzesze przeciwne. Starcia, bójki i batalie są na porządku dziennym. Dobrze, że toczą się "tylko" medialnie, internetowo, w większości przypadków bezkrwawo.
      "Nabijacze lajków" - szczepionki. Napisz słowo, a rozpocznie się prawdziwa bitwa. Pojawią się epitety "ciemnota", "mordercy", "nieodpowiedzialni rodzice", "głupota", "kretynizm" i więcej i gorzej. Padają argumenty, groźby, pomysły na karanie tych co przeciwko, wieszczenie zagłady przez tych co przeciw. Ja..... hmmm powiedzieć? Nabijać lajki? Może dyplomatycznie, ja zastanawiam się tylko nad jednym: czy coś co przynosi olbrzymie zyski (OLBRZYMIE, szczególnie w krajach gdzie przymusowo szczepi się wszystkim i na wszystko, a takich coraz mniej) jest jeszcze dobrodziejstwem czy tylko drenowaniem kieszeni? Płaci NFZ, czyli my. A prezesi liczą kasę. Oczywiście zaraz ktoś napisze "to unikaj antybiotyków! leków przeciwbólowych!" A czy nie leki przeciwbólowe maskują czasem objawy czegoś poważniejszego? Przecież jeśli produkcja leków, szczepionek i innych farmaceutyków czy suplementów diety JEST biznesem, to NIKOMU nie będzie zależało na tym, żeby pacjenci wyzdrowieli. Wystarczy przeczytać kilka artykułów na temat badania "skuteczności" leków. Porównanie składnika leku do wody da ZAWSZE pozytywne wyniki. A ich procentowa skuteczność jest określana na podstawie podgrup i dostosowywana do potrzeb.
      Powoli Świat zaczyna "odkrywać" zbawienne działanie ziół. Okazuje się, że olej z konopii ma właściwości lecznicze na poziomie bardzo wysokim, może nawet spowodować regres guza i to glejaka lekoopornego. Są na to dowody i wyleczeni pacjenci. Niestety fakt, że uprawa i zbiory tej rośliny są stosunkowo proste, sprawia, że długie lata traktowano ją jako "zły narkotyk", który zabija i powoduje uzależnienia. Bzdury wypisywane na temat cannabisu, przez naukowców również, okazują się być dementowane z wielką łatwością. Część tych naukowców, co niedawno jeszcze pluła na "trawkę" teraz wycofuje się z tych oskarżeń i "zaczyna dostrzegać" więcej dobrego w tej roślinie. Na tym polega NAUKA! Na podważaniu samej siebie. Tylko religia trzyma się swoich "nieomylnych" sądów sprzed tysięcy lat.
     Nic nie jest spiskiem, wszystko jest biznesem. Gdzie nie spojrzysz atakuje cię wszechobecny pęd do pieniądza. Nauka jazdy? Oczywiście! Kiedyś miała na celu sprawdzenie teoretycznych i praktycznych umiejętności "kursanta". Obecnie? Kto zdawał ostatnio ten wie. Trzepanie kasy na idiotycznych, bez związku z faktycznym zachowaniem na drodze, pytaniach i równie "przesiewowy" sprawdzian jazdy "po mieście". Wszystko zależy od humoru pana egzaminatora. I oczywiście od zapotrzebowania w budżecie WORDu. 
      Policja ma "target" na ilość mandatów, politycy uchwalają ustawy pod określone grupy, które, o tak, płacą za to grube pieniądze. Długie lata zajęło Amerykanom zrozumienie, że lobbyści są zbyt potężną grupą i podjęcie próby odebrania im realnej władzy. Lobby naftowe blokuje rozwój nowych technologii silników. Hybrydy i elektryczne zdobywają rynek bardzo powoli, paliwa kopalne wciąż są podstawą energetyczną na Świecie. Do niedawna lobby tytoniowe blokowało wszelkie ustawy skierowane przeciwko palaczom, teraz komuś, nie bójcie się, nie za darmo, bardziej zależy na niepaleniu. 
     Internet, to cudowne dziecko XX wieku, już zastępuje myślenie. Dzięki "wiedzy" czerpanej z netu, część ludzi zapomina, że do wszystkiego należy używać mózgu. Pojawiają się więc komentarze typu "w Afryce przecież mają mnóstwo złota i diamentów, a to Europejczycy muszą jeździć tam i kopać studnie!! Do łopaty lenie by się wzięli!"... Tak to w miarę oryginalna pisownia. Oczywiście jest to komuś na rękę. Głupiego łatwiej omotać, łatwiej nim sterować. Media. Część z Was twierdzi, że TVN kłamie, więc kto mówi prawdę? TVP? Polsat? Republika? Trwam? Gazety również dzielą się na te co piszą "prawdę" i prawdę. Tylko, która jest która? Wyborcza? Do Rzeczy? Gazeta Polska? Kto z Was zadaje sobie trud czytania, oglądania, słuchania wszystkich informacji z każdej strony? Kto interesuje się tematem na tyle głęboko, że może pochwalić się prawdziwie obiektywnym zdaniem? Przypuszczam, że nikt. Ja również. Staram się jednak sprawdzać źródła z różnych stron i porównywać i tak określać SWOJE zdanie.
     Nawet religię sprowadziliśmy do biznesu. Bardziej nawet niż w czasach Reformacji Marcina Lutra. Dzisiaj nikt już nie płaci za odpusty, ale płacą wszyscy za......... za OBIETNICĘ wiekuistego zbawienia. Tak, to kwestia wiary. Tylko czemu za czyjąś wiarę płacą też ci co się z nią nie zgadzają? Bo ktoś ma w tym swój biznes. "Tron z ołtarzem" od zawsze są ze sobą związane.
      Produkcja przedmiotów opiera się na ich "nietrwałości", celowym postarzaniu i wbudowywaniu podzespołów odpowiedzialnych za "awarię" w odpowiednim czasie. Taki program był kiedyś na CNBC na temat korporacji. Oczywiście trudno wierzyć do końca skoro to korporacja medialna kręci dokument o innych korporacjach. Zamknięte koło. Wystarczy dodać do tego tylko informacje z internetu i własne doświadczenia. Komuś "wysiadła" drukarka czy pralka chwilę po gwarancji? Naprawa kosztuje tyle, że bardziej opłaca się kupić nową? Właśnie. 
     Doszliśmy do ściany. WSZYSTKO jest uzależnione od pieniędzy i jeżeli nie chcesz uciec do lasu i tam żyć jak pustelnik stosując tylko naturalne metody leczenia, uprawy, polowań, to musisz stać się integralną częścią tego systemu. Do nas należy tylko wybór i pilnowanie, żeby nikt nam możliwości wyboru nie zabrał. My też ponosimy konsekwencje tych wyborów. 
     Cholera. Brzmię jak Korwinista. Nie, nie jestem. Jestem utopistą. Marzy mi się Świat, w którym najważniejszy jest CZŁOWIEK. Media nie muszą kłamać i mieszać w głowach, politycy faktycznie służą społeczeństwu. Prawo chroni najbiedniejszych, a koncerny farmaceutyczne, żywnościowe, naftowi potentaci łączą siły w dążeniu do ochrony planety i dbają o przyszłość ludzkości. Nic z tego. Bardziej prawdopodobny jest scenariusz, który przewiduje nasze szybkie wyginięcie. Zapędziliśmy się. Wszystko nas dzieli, coraz mniej łączy. 
     Niemalże każdy aspekt naszego życia jest kontrolowany i sterowany. Technologie, które ratują nam życie są używane również do generowania olbrzymich zysków kosztem naszego zdrowia. Politykom na rękę jest to, co nas dzieli wtedy jest łatwiej trzymać nas w ryzach.
     Po co to piszę? Bo potrzebuję. Nic innego mnie do tego nie zmusza. Co to zmieni? Pewnie nic. Chociaż może ktoś zacznie patrzeć na pewne rzeczy pod innym kątem? Może poszuka innych źródeł, porówna? Chciałbym. Ale to też utopia. Rzeczywistość boli. Jak głupota. Chociaż mówią, że nie.


poniedziałek, 21 grudnia 2015

Degrengolada. Smród i noc.

     Rozbrojony jestem. Codzienna nagonka i bitwy, na szczęście te internetowe, podnoszą ciśnienie i napawają strachem. Co będzie jutro?
     Jest pewien schemat, pewna stała w komentarzach strony pro rządowej i tej, która jest anty i była anty, ale teraz jest anty i anty anty. Nic nie rozumiecie? Ja też. To strona chyba najgroźniejsza. To ci co ponoć protestowali pod budynkami rządowymi za czasów peło, to też ci co nie akceptują obecnego rządu. Nie akceptują też KODu i tych co narzekają na pis.
     To oni krzyczą "a gdzie byłeś wtedy??". Cóż. Najpewniej w domu, może w pracy. Nie wychodziłem na ulice, nie krzyczałem, ale tak jak i teraz, krytykowąłem posunięcia rządu. Jestem człowiekiem, który doszedł do przeświadczenia, że zła polityka istnieje od początku lat 90tych. Grupa ludzi związanych z Solidarnością i innymi grupami opozycyjnymi doszła do władzy i..... nie miała pojęcia co robi. To wszystko odbija się nam czkawką do teraz. Czemu? To wciąż TA SAMA ekipa. Jak może się coś zmienić?
      Nie wychodziliśmy na ulice, przez 8 lat rządów peło. Nie sądzę, że wynika to z naszej całkowitej akceptacji dla tego co oni robili z tym krajem. Nie. Gdyby tak było to pis nie miałby władzy niemal absolutnej dziś. Być może to wina ówczesnej opozycji? Jeżeli prawdą jest (naciąganą), że manifestacje to jęk odsuniętych od władzy, to pytam "gdzie byli liderzy opozycji przez te 8 kat?" Ktoś im zabraniał "podburzania narodu", ktoś im zabraniał organizowania "150 mln PLN od żydowskiego bankiera"? Czy może peło tak bardzo tłamsiła ich swoimi rządami, że bali się podnieść głowę? Nie wychodziliśmy na ulice przez ostatnie 8 lat, bo brakowało nam LIDERÓW. I pis dalej ich nie ma. A pan Paweł K. skończył się szybko ze swoją "walką z systemem" i skwapliwie począł z tej systemowej dłoni jeść. 
      Na ulice wychodziły pielęgniarki i górnicy. Tu jednak podział, utrwalany w społeczeństwie przez władzę, nie dopuścił do żadej eskalacji. Co prawda obecna Solidarność groziła strajkiem ogólnopolskim, jednak..... tuż, chwileczkę po tym ZAWSZE pojawiała się wiadomośc o "porozumieniu w negocjacjach". I już. Dalej krzyczały pielęgniarki, dalej palili opony tylko górnicy. I co ugrali jedni i drudzy? NIC. Gwarantuję. Chociaż nie znam środowiska pielęgniarek na tyle, żeby wiedzieć coś pewnego, to górników kilku znam i ludzi "z branży" i wiem, że oprócz odwołania prezesa JSW (który notabene zgarnął cudną odprawkę i przeniósł się na inne stanowisko) nie zyskali niczego. Nadmiar biurw i "ludzi na powierzchni" dalej pożera lwią część przychodów z wydobycia. Nadal więc górnik dołowy dostaje po dupie i to jemu grozi się zwolnieniami grupowymi i likwidacją zakładu i bezrobociem. 
     Jakie więc mamy możliwości na wytłumaczenie tej sytuacji? Chyba proste. Skoro lud, tłum, potrzebuje przywódcy to właśnie musiał go dostać. Bo hasła w internecie "wyjdźmy na ulice" czytam od początku jak mam tu konto (tu w domyśle nasza-kasa, fb, g+ czy inny materiał reklamowy) i nigdy nie działały. Kończyły się tysiącami w "wydarzeniu" i dziesięcioma osobami na miejscu. Teraz jest inaczej. Dlaczego? Bo KTOŚ za tym stoi. Osoba, organizacja. Może ktoś z tego czerpie zyski (a pewnie! Nie uwierzę, że ktoś nie dorabia na "pokojowych rewolucjach"), ale nie są to te tłumy wkurwionych ludzi, którym nie podoba się to co się dzieje.
       Jaka władza jest na tyle chujowa, że wystarcza jej miesiąc z hakiem i już staje się znienawidzoną kastą. Czymś niepożądanym. Mają przeciwko sobie media i nie potrafią ich zakneblować. W dobie telewizji cyfrowej TV publiczna ze swoi miernym przekazem jest rzadko oglądana. To prywatne stacje wiodą prym. A im nie na rękę socjalizstyczna republika pis. Bo totalitaryzm przywróci cenzurę jak za Gierka i zniknie wszystko poza reżimowym tvp i trwam. Niemniej jak trzeba być chujowym rządem, żeby po zaledwie miesiącu z hakiem zostać pośmiewiskiem w internecie, żeby grupy dzieciaków tworzyły memy, w których rechoczą z członków rządu. Jak chujowym trzeba być rządem, żeby nie poryszyć ŻADNEJ konkretnej grupy społecznej, nie podnieść Solidarności i innych związków zawodowych. By podnieść z foteli zwykłych ludzi?
     Czemu to "przywracanie porządku" po peło jest wykonywane głównie w nocy i metodami co najmniej dziwnymi? Czemu urzędnicy MONu idą po godzinie pierwszej w nocy do jednostki kontrwywiadu NATO i dorobionymi kluczami otwierają drzwi? Dlaczego nie mogli tego zrobić rano, po godzinie otwarcia jednostki? Czemu prezydent zaprzysięga nowych sędziów TK w nocy i bez tłumaczenia? Czemu nikt nm niczego nie tlumaczy? Czemu cały ten Blitzkrieg jest robiony tak, żeby przeciętny obywatel nic z tego nie wiedział? 
     Jeżeli to wszystko jest częścią plau naprawy Polski, to czemu nikt tego planu nam nie wytłumaczy? Czy nie zasługujemy na to? To budzi zrozumiały opór i strach, a tłumaczenie "bo oni też i to wcześniej, łamali prawo!!!" jest na poziomie przedszkola. Ja spałbym spokojniej, gdyby ktoś powiedział mi: naprawiamy drastycznie to i to ponieważ........., wchodzimy do jednostki wojskowej i zwalniamy jej załogę bo.........., łamiemy Konstytucję bo....... (nie, nie przemawia do mnie argument pana K., że to pomiot Kwaśniewskiego. Ja głosowałem w referendum na TAK i mam wrażenie, że większość popierających pisowskie działanie nawet jej nie czytała). Niech mi powiedzą, co konkretnie ich w tej OBOWIĄZUJĄCEJ razi!
     Mam wrażenie, że obecna władza chce za mocno, za bardzo i na dodatek nie tłumaczy obywatelom czego chce. Powstaje więc wrażenie, że jedyne czego chcą to WŁADZA i odwet. Ktoś to już napisał: "Teraz, kurwa, MY!". Ja dopisuję tylko tyle: Mam nadzieję, że nie na długo.


      
     

środa, 9 grudnia 2015

Okiem zwykłego człowieka

     Nie ogarniam. Raz daję się ponosić medialnej nagonce, raz odkrywam, że  wcześniej było tak samo. Gubię się w krzyku i przepychankach. Słuchając gładkiego języka, pięknych i trudnych słów, popadam w konsternację. Każdy wydaje się mieć rację. A jednak. .... 
     Nie bronię PO. Nie głosowałem na tę partię ani w 2007 ani 2011 roku. Uważam, że zrobili wiele gównianej roboty. Klęczeli z pochyloną głową to przed UE, to przed KK. Wszystko jednak robili za zasłoną dymną. Nikt tak jak oni nie potrafił wyciszyć afery prostym "nic takiego się nie stało", nikt, jak oni, nie potrafił spowodować skłócenia ludzi, by po cichu robić rzeczy niepopularne.
     Po ośmiu latach ich rządów nie ma dobrobytu. Nie ma niczego, co obiecali w wyborczej kampanii. Chciało by się powiedzieć, za dawnym kandydatem na prezydenta, "nie będzie niczego!" I nie ma. Życie pozornie toczy się dalej. Niby jakoś dajemy radę. Ale właśnie chodzi o to "jakoś". 
     Pasuje tu takie powiedzenie: "miała tu być jakość, wyszło, psiakość, jakoś". Tylko coraz gorzej i trudniej przeżyć do "pierwszego".
     Ale to przecież nie wina samej peło. To raczej  nieumiejętne i pozbawione jakiekolwiek racjonalności rządy wszystkich ekip od 1990 roku. Zawsze chodziło o "rozliczenie" przeszłości i napchanie własnej kieszeni. 
     To wszystko doprowadziło ludzi do stanu permamentnej katatoni. Spora część społeczeństwa, nie widząc ratunku z żadnej strony, olała wybory. Z tych co poszli, największy okazał się elektorat betonowy, do którego dołączyli ci co chcieli zemsty na poprzedniej władzy. Nie tyle popierali PiS, co liczyli na zgnojenie PO. I rozliczenie wszystkich przekrętów.
    No i udało się. Niesieni obietnicami grubej kasy na dzieci, likwidacji niektórych podatków i rozliczenia winnych, dorwali się do władzy. I co? I nawet nie starają się ukrywać swoich działań. Czemu? Bo nie muszą. Opozycja pokrzyczy, ale nie zrobi NIC, bo nic zrobić nie może. Sejm, senat, prezydent, wszystko w rękach jednej partii i, co bardziej prawdopodobne, jednego człowieka. 
    Napiszecie, że sprawa z TK to próba rozbicia układu poprzedniej władzy w tej instytucji. Być może, ale łamanie prawa z usprawiedliwieniem "bo oni złamali pierwsi" jest szczeniackie.
    Dajemy 500 złotych na dziecko dla WSZYSTKICH, ale równocześnie prosimy (sic!) bogatych, żeby nie korzystali z przysługującego im prawa. Żeby było jasne, uważam, że bogaci nie powinni otrzymywać tego dodatku, ale powinno to być uregulowane! Nie można ustanawiać prawa, a potem odwoływać się do honoru obywateli. No postawię ci piwo, ale bądź tak dobry i go nie pij, bo w lodówce masz czteropak.
     No i wisienka. Kto nie lubi rządu, ten straci prawo do składania wniosków w sejmie. Czy to nie jest knebel na opozycję? Taki delikatny, niby nic wielkiego, ale.... Wymaganie pisemnego określenia się "czy lubię rząd" przez partie opozycyjne? Przecież to kpina. Co następne? Delegalizacja tych co napiszą, że rząd jest be? Więzienie dla tych co myślą inaczej? 
    Pamietajmy, że minęło zaledwie półtorej miesiąca. Wciąż jeszcze są ludzie, którym wydaje się, że to "robienie porządków" po peło, że to "przywtacanie ładu i prawa". Obyście nie obudzili się na głos kolby uderzającej w drzwi waszego domu. No chyba, że będziecie chcieli sami wyciągać ludzi z łóżek. 
     Władza w jednych rękach, w normalnym systemie, powinna ułatwić wykonanie reform i uporzadkowanie kraju po ponad 20 latach eksperymentów. Ale ludzie, którzy ją dostali idą w innym kierunku. Upajają się nią i zaczynają dostrzegać wszystkie swoje możliwości. Jednowładza, która nie liczy się ze zdaniem innych, w tym narodu, to system totalitarny. Zamordyzm. To powrót do starych haseł. 
     Strach ogarnia, kiedy widzę, że ci co obalali komunizm, teraz sami rozkrecają machinę "jedynie słusznej partii". 
     "My ich tak długo będziemy kochać, aż oni nas w końcu pokochają"!
    Oczywiście zarzut, że staniemy się już całkiem kolonią Watykanu jest głupi. Głowa kościoła nie obchodzi już ani episkopatu, ani tym bardziej "autora sukcesu" pis i jego Radyja. A to przed nim padają na kolana Prezes, prezydent i rząd. Strzeżcie się więc wolnomyśliciele, ateiści i innowiercy. Być może nadchodzi era nowej inkwizycji, cenzury i nie będzie tu już miejsca dla takich jak my.
      Czy to wszystko coś zmieni w nas? Pewnie nie. Zawsze lepiej wyżywać się na innych w internecie. Udowadniać wszystkim, że coś takiego jak "naród polski" już dawno nie istnieje. Miała być druga Japonia, potem Irlandia, a wyszła Somalia. Dziki kraj ze swoimi klanami, plemionami i kacykami.
     Krzyczymy na siebie, wyzywamy się, a ci co są przy korycie śmieją się w głos za nasze pieniądze. Kiedyś Jacek Kaczmarski śpiewał tak: "zgodni tylko gdy w niewoli, bo ich wtedy razem boli." Smutna to prawda.



niedziela, 15 listopada 2015

Strach się bać.

     Fanatyzm religijny zabija. Fanatyzm religijny krzywdzi  niewinnych. Działania fanatyków robią krzywdę wszystkim, zarówno przypadkowym ofiarom, jak i ludziom tego samego wyznania, tego samego koloru skóry. 
     Fanatyzm uwalnia strach. Strach  paraliżuje jednych, a innych popycha do działania. Te działania są zazwyczaj złe. Pod pozorem walki z terroryzmem zginą znów przypadkowi ludzie.  Nie wierzę, że Amerykanie i koalicja europejska nie wiedziała, że wciska kij w mrowisko. Komuś zależało na wznieceniu starego pożaru, który tlił się gdzieś w afrykańsko -azjatyckim tyglu? 
      Teraz tylko wystarczy dołożyć paszport uchodźcy, zarejestrowany w Grecji i.... lont podpalony. Co z obozem w Calais? Ponoć wczoraj stał w płomieniach ... dziś wszyscy milczą. 
     Uchodźcy są zagrożeniem, bo nie pochodzą tylko z objętej wojną Syrii. Nikt ich nie sprawdził, nikt nie wiedział jak. Przyszli. Czy będą teraz podpalać Europę? Do grupy  przerażonych uciekinierów dołączyli inni, w pogoni za lepszym życiem, za nowym startem. Cześć z nich, niestety, nie ucieka przed niczym. Ta część idzie po to by spowodować chaos. To oni, w połączeniu z rodzimymi ekstremistami, mogą stworzyć zagrożenie. To ci ekstremiści, urodzeni i wychowani w tym kraju, stają się największym zagrożeniem. Im się wierzy, bo są obywatelami, nie przyjechali z Afganistanu, Syrii, Iranu czy innego kraju, gdzie szkoli się terrorystów. Są autochtonami, którzy zeszli na złą ścieżkę, ktoś ich "przekabacił" na złą stronę.  To ich działania rzutują na wszystkich innych.
      Nie od dziś wiadomo, że przerażony tłum nie pyta o szczegóły. Wystarczy mu hasło i WRÓG. Jasno nazwany, łatwo rozpoznawalny. Nikt nie zapyta kim jest  ciemnoskóry człowiek ma ulicy. Będzie terrorystą. Mordercą. Tylko dlatego, że ma inny odcień skóry. Ktoś powiedział, że "nie wszyscy muzułmanie to terroryści, ale wszyscy terroryści to muzułmanie", nic bardziej mylnego. IRA, ETA mówi Wam to coś? To też organizacje terrorystyczne i nie tak dawno jeszcze siały strach, śmierć i zniszczenie w "cywilizowanym" świecie. Może powinniśmy zrobić parafrazę? "nie wszyscy FANATYCY RELIGIJNI to terroryści, ale WSZYSCY terroryści to FANATYCY RELIGIJNI" bez względu na "typ" religii.
     Gdyby naszym, rodzimym, "obrońcom wiary" dać broń i wmówić, że jak będą zabijać ateistów, lewaków i innowierców to będą zbawieni, mielibyśmy to samo. Mielibyśmy swój własny Madryt, Paryż, Londyn i Nowy Jork. Pranie mózgu, plus dostęp do broni, plus obietnica raju dla "męczenników" to wszystkie składowe dobrej beczki z prochem. Pierwsze i trzecie funkcjonuje u nas dość dobrze. Na szczęście w marginalnej (jeszcze) formie.
     Idioci i bandyci, strzelający seriami do przypadkowych ludzi, zasłużyli sobie na coś gorszego niż śmierć. Osobniki takie nie podlegają pod żadną, ale to żadną definicję akceptacji. Nic ich nie tłumaczy. Zaślepieni, zaprogramowani, niczym bezmyślne golemy, wykonali zadanie, licząc na obiecany raj. Dostali tylko śmierć. W ich mniemaniu bohaterską. Nie tylko oni mają jednak krew na rękach, brudzi ona także tych, co tłoczyli do młodych głów swoją truciznę. Tych co grzmieli w meczetach, przeklinając zachód i jego cywilizację. Winni są ci, co w galowych mundurach planują kolejne "misje stabilizacyjne" i "wprowadzanie demokracji". Siłą, bez pytania "wyzwalanego" narodu o zgodę.
      Kto za to zapłaci? Najbiedniejsi, najmniejsi, ci których nikt nie broni, ci którzy są "nieuniknionymi stratami" każdego konfliktu. Dzieci, starcy, zwykli ludzie, prawdziwi uciekinierzy, potomkowie dawnych emigrantów. Ich los nie będzie obchodził nikogo. Będą ginąć w klubach, stacjach metra, hotelach i we własnych domach. Inni zginą na pastwiskach, w górskich wioskach, w pracy. Wszystko w imię Bogów i mamony, bo to ona napędza wszystkie wojny.
      Fanatyzm religijny odbiera wolną wolę, wolną myśl, życie. Nie modlę się za Paryż. Bogowie nie słuchają modlitw. Bogowie łakną krwi.


niedziela, 8 listopada 2015

Niedziela od nie działania, na ostro

     Zaśpiewałbym Wam, ale po pierwsze się wstydzę, po drugie, nie mam głosu, po trzecie, jestem cykorem. Trudno, nie będzie beki z Janka, ale poczytajcie tekst. Jest fajny, moralizatorski i...... ryje banię. Pomyślcie co robi z głową, powiedzmy siedmiolatka. Ja pamiętam, jak śpiewała mi to Babcia. Dziś Babcia już wie wszystko (albo nic, bo nic tam nie ma), a ja wciąż pamiętam ten tekst. Zapadł mi w pamięć, ale teraz uważam, że jest przerażający. Oby nigdy się nie spełnił, chociaż patrząc na nadchodzącą władzę...... mogę się bać.

"Pojechał Pieseczek
do boru po drzewo.
Przyjechał nieborak
prawie bez humoru.

Siekierkę mu wzięto,
ogonek ucięto
pamiętaj Pieseczku,
że w niedzielę święto!"

     Prawda, że dobre? Ktoś może też słyszał w dzieciństwie? Przypomniało mi się dzisiaj, bo akurat, korzystając z wizyty na działce, ładowałem drzewo do samochodu. Opalamy dom drzewem, bo tak jest taniej i przyjemniej. Do boru jeździć nie muszę, ale ciężko to trzymać w piwnicy. Dlatego muszę jeździć na działkę. Cóż jeśli mam czas tylko w niedzielę? Jeszcze mi wolno, aczkolwiek sąsiedzi (wieś to przecież) patrzą krzywym okiem. 
     Nie to jednak jest najgorsze. Najgorsze to przesłanie, które odbiera młody człowiek, dziecko, bo przecież to do dzieci właśnie jest skierowany ten tekst. Pioseneczka dla dzieciaczka. Patrząc na to przez pryzmat kolejnych 30 lat życia stwierdzam, że jeśli ktoś śpiewałby to moim dzieciom i podpisywał pod to religijną ideologię, zostały poproszony o unikanie kontaktu.
      Wiele jest głupawych, czy dziwnych wierszyków dla dzieci (poczytać "Pana Pierdziołkę" polecam ;) ), ale tan jest dodatkowo perfidny. Pokazuje, że wyznawcy jednej religii mogą bezkarnie dopieprzyć komu chcą. Jest niedziela, gnojku i nie wolno NIC robić!! Bo tak każe nasza religia. Koniec. Inaczej odetniemy ci ogon (?), rękę, nogę czy co tam.
     Fajnie. Ile jeszcze tego typu treści przekazują nam nasze, wierzące głęboko, babcie, dziadkowie, rodzice? Gdzie w tym miłość bliźniego, będąca podstawą, chrześcijaństwa? Pomijajac już fakt znęcania się nad zwierzętami (tak, wiem, że to przenośnia!).
     Ma ktoś podobne wsponienia? Podrzućcie coś może co? Pośpiewamy razem na chwałę pana, czy Pana. Radośnie i chórem! Dzień święty smęcić trza!!! Ups, święcić, oczywiście, święcić. Leżąc...... czy na kolanach?


środa, 4 listopada 2015

Do Ciebie siłaczu, łowco, panie świata. Jesteś tylko człowiekiem.

      Wydaje ci się, że jesteś władcą wszystkiego. Ciężko pracujesz żeby zapewnić rodzinie byt. Masz wszystko i wszystkiego żądasz. Nauczyli Cię, że jesteś najważniejszy, jest w tobie spuścizna dawnych myśliwych, twardych  kolonizatorów, władców. Wszystko dostałeś, bo ci się należało.
      Takie wzorce wyniosłeś z domu?  Tego nauczył Cię Twój ojciec? Kobietę szanujesz tak długo, jak jest Ci posłuszna. Jak milcząco spełnia Twoje zachcianki. Przecież to jest jej powinność, cel jej egzystencji. Ma być tobie oddana i koniec.  
     Nigdy nie pytasz czy czegoś chce. Raz do roku kupisz jej kwiatka. No może dwa. I pozwolisz czasem jej wyjść z koleżanką. Byleby dziećmi zajęli się dziadkowie. Ty jesteś zmęczony. 
     Traktujesz ją jak przedmiot. Używasz kiedy masz ochotę. Nie widzisz w tym nic złego, przecież ksiądz z ambony powiedział wyraźnie, że kobieta jest "dla ciebie". To samo widziałeś w rodzinnym domu, ale być może umknęły ci skrywane ze wstydu łzy matki. To przez to nabyłes pewności, że tak ma być.
       Czy nikt ci nigdy nie wytłumaczył czym różni się człowiek od innych zwierząt? Ponoć potrafimy się lepiej komunikować, mamy też więcej empatii i wysoko rozwinięty system moralny. Kim więc jesteś kiedy nie słyszysz, czy słyszeć nie chcesz, bezgłośnego czasem, NIE? Bezrozumnym zwierzem, które instynktownie korzysta ze swojej pozycji i siły. 
       Zwalasz winę na nią. To ona cię prowokuje, wyzywa, sama się prosi. Przez brak biustonosza pod bluzką w domu, uśmiech, czy dotyk. Wszystko może być powodem. A ty jesteś  wytłumaczony. Ty tylko nie mogłeś się powstrzymać. To silniejsze pod ciebie. 
     Wiesz, że będziesz  bezkarny. Ona się boi, nie zna innego życia, wciąż wierzy, że się zmienisz. Czasem cicho płacze. Nikomu nie powie, bo kto ma jej pomóc? Policja? Ta sama, która edukuje kobiety, starannie omijając słowo "gwałt". Ta sama, która przerzuca ciężar winy na jej ubiór, zachowanie. To ona ma pilnować siebie i innych, bo inni nie potrafią zapanować nad swoimi popędami. 
     Gdzie ma znaleźć odwagę żeby postawić się oprawcy, tak oprawcy, inaczej tego nazwać nie można. Do kogo pójść, komu się przyznać, że gwałci ją mąż, brat, ojciec? Księdzu w  konfesjonale? Rodzinie, która zna przecież i jego i ofiarę i pewnie nie widzi niczego złego. Może trochę szorstki bywa, ale ciężko pracuje i dba o dzieci. 
     Czuję obrzydzenie do tych wszystkich "facetów", dla których kobieta jest tylko przedmiotem, seksualną zabawką. Nie są dla mnie niczym więcej niż zwierzętami, które nie potrafią panować nad swoimi emocjami. Żałosnym też faktem jest zrzucanie winy na wychowanie. Nikt nie karze nam powielać wszystkich wzorców otrzymanych w domu. Jesteśmy istotami, które same o sobie stanowią. NIC nie tłumaczy takiego zachowania. NIC.
      Napisałem to już kiedyś i powtórzę: wykorzystanie kobiety jak przedmiotu, nie czyni z ciebie mężczyzny. Stajesz się zwykłym oprychem, który nie jest wart splunięcia.
     Obejrzyjcie sobie ten filmik. Jest o częstowaniu herbatą. Ogólnie. Ale to metafora. Trudne słowo. I nie  zmuszajcie nikogo. Nie, znaczy nie. Kropka.






http://codziennikfeministyczny.pl/nie-wiesz-czym-jest-wyrazenie-zgody-na-seks-wyjasni-ci-prosta-animacja-parzeniu-herbaty/

czwartek, 22 października 2015

Dojrzałem, mogę już nie pluć na wszystkich i mogę słuchać satanistów. A co!

     Zaczynam powoli dostrzegać pewną zasadę w swoim ateiźmie. Może dotyczy ona wszystkich, ale nie będę pisał o wszystkich, bo nie jestem wszystkimi. To też efekt pewnego dojrzewania. Uwazam, że bycie ateistą powoduje indywidualizm, nie myślę jak grupa, nie myślę za grupę. Jestem sobie Sobą, coraz bardziej.
     Czemu taka refleksja? Przeczytałem artykuł o zwolnionej katechetce. Okazuje się, że można zwolnić kobietę w ciąży. I zasada ta dotyczy chyba tylko katechetek. Bo w jakim innym zawodzie przeszkadza fakt bycia rozwodnikiem w nowym związku i (co gorsza) w ciąży z nowym facetem? No chyba w żadnym. Cóż uzmysłowiłem sobie, że jeszcze jakieś parę lat temu (może nawet ze dwa) od razu zapieniłbym się niczym płyn do naczyń w zmywarce. Oczywiście obwiniałbym za wszystko KK (dla nie wiedzących to skrót od Kościół Katolicki ;) ) i ział niczym największy smok. Teraz nauczyłem się najpierw myśleć. I wiecie co? Dostrzegłem w tej sprawie pewną pokrętną logikę, pojawiły się nowe pytania, które mogą być ważne dla sprawy, a na które odpowiedzi nie znalazłem. Obie strony mogły bowiem popełniać błędy. Niestety zapłaci za nie dziecko, bo to jego matka straciła pracę, co może, ale nie musi, wpłynąć na warunki w jakich będzie żyło.
      Nie potrafię jednak jednoznacznie skazać kurii na potępienie, za ten "nieludzki" czyn. Biskup cofnął bowiem owej Pani zezwolenie (czy jak to się tam nazywa) na "nauczanie" religii. Powód jest prosty i chyba oczywisty: żyjąc po rozwodzie (cywilnym) w konkubinacie, złamała ona jedną z podstaw funkcjonowania KK jakim jest sakrament. Musicie przyznać, że "ucząc" religii powinno się znać jej podstawy i (chcąc być wiarygodnym "nauczycielem") świecić przykładem dla młodych, którym się te wartości przekazuje. W innym przypadku to hipokryzja, a tego raczej dzieci nie powinny poznawać z bliska w podstawówce. Co do KK, to uważam, że cofnięcie zezwolenia na "nauczanie" religii powinno nastąpić w momencie uzyskania przez Panią rozwodu. To wtedy złamała zasady kościelne i przestała być wiarygodna jako katecheta. Chyba, że nie wiedzieli, chyba, że dotarła do nich dopiero informacja o ciąży i ktoś pogrzebał głębiej i odkrył, że coś nie pasuje. Tego nie wiemy.
      Z jednej więc strony dostajemy dziwny precedens, bo przecież żeby być katechetą musisz mieć pozwolenie biskupa, jeżeli go nie masz, to nie możesz być katechetą. Jeżeli nie możesz nim być, szkoła nie może płacić ci za etat, bo nie masz, niejako, prawa wykonywania zawodu. Co powinna zrobić szkoła? Zmienić Pani kwalifikację na sprzątaczkę? Może tak, ale.... może nie mają wakatu. Czyli ochrona zatrudnienia kobiety ciężarnej dotyczy wszystkich kobiet, za wyjątkiem katechetek, a Karta Nauczyciela jest aktem nadrzędnym w stosunku do Kodeksu Pracy. 
     Dawniej sprawa wydawała by mi się prosta, gnojki z KK skrzywdziły nieszczęsną kobietę i jej nienarodzone dziecko (chociaż przecież instytucja ta wiedzie prym wśród obrońców wszystkiego co nienarodzone. Z narodzonymi już takiego ciśnienia nie ma....). Teraz odkrywam drugie dno i już nie jest tak prosto. Niemniej wygląda to na węża zjadającego swój własny ogon. Zasady funkcjonujące w jednym miejscu, niwelują zasady obowiązujące w innym. Dno i bagno. Jeżeli pominiemy aspekt czysto ludzki (współczucie, troska, miłosierdzie) to, z litery prawa wychodzi, że ciężarnej, rozwiedzionej, katechetki nie broni żaden paragraf i tym kierowała się kuria. Niestety. Pomimo wszystkich swoich zapewnień i górnolotnych bzdur, KK jest TYLKO INSTYTUCJĄ! I takie zasady ją obowiązują. Nie ma tam miejsca na uczucia. Jak w każdym zakładzie pracy. No chyba, że jesteś wysoko w hierarchii. Wtedy, chroni cię cała klika. To już inna historia.
      A co ma do tego słuchanie satanistów? Nic. Taka dygresja tylko. Bo mogę. Kolega wrzucił ostatnio klip do utworu szwedzkiej grupy Ghost. Świetna muzyka, taka jaką lubię. Wokal, to zaskoczenie, też melodyjny i wpadający w ucho. Nie wiem czemu zawsze spodziewałem się, że będzie tylko ryczał do mikrofonu, a ich muzyka bardziej będzie przypominała Canibal Corpse, czy Obituary. Takie uprzedzenie, a tu...... przyjemne zaskoczenie. No więc posłuchałem następnego utworu i jeszcze jednego itd itp. No i oczywiście nie mogłem pominąć odsłuchowo słów "Satan", "Lucyfer" i innych. Z początku mały dreszcz (w końcu wychowanie siedzi w nas głęboko i czasem odzywa się w formie odruchów bezwarunkowych) i lekki strach, że to niestosowne i złe. Potem chwila zastanowienia i..... hmm
       Muzyka OK, teksty hmmmm OK, klimat OK, wersje koncertowe OK OK OK OK OK OK (ciary na całym ciele). Tylko te satanistyczne wtrącenia..... eeee a w sumie co to szkodzi? A gdyby śpiewali o krasnoludzkich, smokach, elfach czy innych baśniowych stworach to co? NIC! No właśnie. Zupełnie. Nadeszła świadomość, że przecież ważne są inne walory zespołu metalowego. Skoro wiem, że boga nie ma to jednocześnie nie ma też szatana. To logiczne. Nie można być satanistą i negować istnienie boga i na odwrót. Jako ateista mogę słuchać satanistów, bo.... to tylko muzyka, zajebista, wpadająca w ucho, ale tylko muzyka.
      Dojrzałem więc i dojrzewam dalej. Zmieniłem się z początkowego agnostyka (dupochron) poprzez wojującego ateistę (WSZYSTKO co ma jakikolwiek związek z wiarą to ZUO), do człowiek, który chciałby patrzeć na świat tak szeroko, jak to tylko możliwe. We wszystkim możemy dostrzec rzeczy dobre, nawet w religiach. Każdy powód dla bycia dobrym jest dobry. To ludzie, my sami, potrafimy zgnoić i splugawić każdą, nawet najlepszą ideę. Zazwyczaj dla kasy i władzy. To się bowiem najbardziej liczy. Nikt tylko nie wie po co to wszystko skoro na końcu wszyscy stajemy się równi. Różnimy się tylko zamożnością nagrobka, ale dla nas nie będzie to miało żadnego znaczenia. 
      Piętnuję więc ludzi władzy i tych w cywilu i tych w "mundurach", bo to oni rządzą nami i to oni ogłupiają nas tylko po to, żeby wzbogacić swoje konta. A my? Rzucamy się na siebie i walczymy, na idee, ideały i zapominamy jak to jest słuchać innych. Ja się staram. Nie zawsze mi wychodzi, czasem poniesie mnie charakter, ale staram się. Czego Wam wszystkim życzę.




PS link do artykułu. Sami wyróbcie sobie zdanie: 
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1019401,title,Sad-katechetka-w-ciazy-zwolniona-zgodnie-z-prawem,wid,17923180,wiadomosc.html?src01=6a4c8

PPS link do teledysku  ;) mnie urzekła ta melodia: 
https://www.youtube.com/watch?v=slIyR9W2FC8

piątek, 9 października 2015

Moja klauzula może twojej klauzuli.....

     Trybunał, tak zwany, Konstytucyjny wygłosił ostatnio dwa wyroki. No w sumie to pewnie więcej, ale te dwa mają znaczenie. Dlaczego? Bo pokazują, że państwo wyznaniowe nie jest, co gwarantuje konstytucja, a jednak ci co "wyznają" cokolwiek są bardziej chronieni niż ci co to w "nic" nie wierzą. To również wydaje się gwarantować konstytucja. To o co cho?
     Po pierwsze, primo. Niejaka Dorota, powiedziała kiedyś, że pismo, tak zwane, święte zostało napisane przez bandę gości co pili dziwne płyny i palili dziwne zioła. No nie dosłownie tak, ale to nie cytat, tu chodzi o meritum. No i w sumie ma rację. W tamtych czasach pełno było różnych naturalnych specyfików, co to w głowie mieszały. Niestety, komuś się to nie spodobało i podał Panią D do sądu. O obrazę uczuć religijnych..... Taaaak. W "nowoczesnym" kraju, w samym centrum Europy wciąż ktoś może się obrazić, jak nazwiesz jego boga dupkiem. Albo co gorsze powiesz, że go nie ma. Jesteś stracony i już. Pińć tysi. Minimum, trza zapłacić naaaaaa, na cośtam. Ja tam obrażam się jak ktoś mi rodzinę obraża. Boga se mogą. Jak można obrazić coś czego nie ma? 
    No nic. W każdym bądź razie, Pani D. pobiegła do TK z wnioskiem o uznanie tego, głupiego skąd inąd, prawa za niezgodne z Konstytucją. Niestety. TK, któremu przewodniczy człowiek uhonorowany odznaczeniem OBCEGO państwa, na domiar złego KOŚCIELNEGO państwa uznał, że za obrażanie tych uczuć trza karać!!! I najlepiej na stosie. Nieee jeszcze nieeeeeee. To będzie już niedługo. Na razie zostajemy przy mamonie. Pińć tysi!!! Minimum, na cośtam. Ciekawe, że jak niejaki Adam potargał książkę (tą świętą) to mu się upiekło (PIEKŁO). Może dlatego, że zrobił to w gronie najbliższych fanów, czyli tam gdzie wszystkim zwisało co takiego targa idol. Jemu tez chcieli dopier@#$ić, ale nie wyszło. Był sprytniejszy. Tutaj przynajmniej TK nie musiał dochodzić, czy targanie książek na koncertach jest zgodne z Pierwszą Ustawą. No ale nic, czyli obrażać nie można. A mnie jak nie mam swojego boga to można? Jak ktoś będzie chciał to co ma mi obrazić? Czuję się mało chroniony. Bo mnie na przykład razi wiszący wszędzie (nieomal), cierpiący katusze, Żyd na krzyżu. Toż to niehumanitarne!! I tak sobie go wieszać wszędzie!! A co z dziećmi? Czy to nie uczy złych postaw bardziej niż gry komputrowe? "Słuchaj mały, strzelanie do komputrowych nazistów jest złe i wypacza ci psychikę, ale spójrz tam: jego ukrzyżowali, przybijając gwoździami do drewna, wcześniej biczowali i wciskali ciernie na głowę, a potem jeszcze dźgnęli dzidą i wiesz dlaczego? Żebyś ty teraz mógł w spokoju żyć wiecznie. Oczywiście jak umrzesz." No logiczne prawda? 
     Po drugie, primo. Do TK wpadła również tak zwana "klauzula sumienia", co to się nią Pan CH zasłaniał, jak chciał, a raczej nie chciał, zabijać dziecka, co to nie miało głowy. Ciekawe, że za poprzedniego "reżimu" pan Ch usuwał każdej i wszystko bez patrzenia na defekty, czy choroby. Liczyło się partyjne skierowanie. Wtedy to klauzula mu nie przeszkadzała. Najwyraźniej Pan Ch, wyhodował sobie sumienie dopiero po 89tym. No i co? TK postanowił, że odbieranie lekarzom (czy tylko im?) prawa do klauzuli sumienia, jest beeeee i nie wolno tak, bo taki lekarz jak sam nie może zabiegu przeprowadzić, to NIE MUSI pacjentowi powiedzieć gdzie ma iść. Ciekawe spostrzeżenie poddała niejaka profesor Środa, otóż okazuje się, że owo sumienie cierpi tylko wtedy, kiedy kobieta chce usunąć ciążę. Nie włącza się w momencie odbierania dziecku choremu na padaczkę leku z konopi i wyrzucaniu lekarza z kliniki. O nieee, wtedy nieeeeee. Milczy również, kiedy okazuje się, że lek mogący uratować życie pacjentom, jest nielegalny. Nie odezwie się, kiedy ktoś czeka na wizytę u specjalisty dwa lata. Wtedy to SYSTEM jest winny i sumienie lekarza milczy. No i fajnie.
      Co jednak jesli nie tylko lekarzowi wolno korzystać z tej klauzuli? OOOOOOO wtedy dostaniemy mało twórczy chaos. Ja na przykład nie będę płacić podatków. Dlaczego? Dlatego:

Jako, że moje sumienie zabrania mi również łożenia pieniędzy na różne "kulty" chyba przestanę, zgodnie z klauzulą, płacić podatki, gdyż część z nich jest przeznaczana na:
A) różne religie i wierzenia, które mnie nie obchodzą
B) finansuję tzw "służbę zdrowia" i nie chcę płacić baranom, co migają się od swoich obowiązków (bo klauzula - taki paradoks "moja klauzula blokuje twoją klauzulę")
C) Politycy też wywlekają swoje wierzenia na wierzch co sprawia, że czuję dyskomfort i mdłości - im też nie chcę płacić
D)itd itp Emotikon tongue

    Czyli moja klauzula przebija twoją klauzulę. Albo twoja moją. Ja nie zapłacę tobie, bo wyznajesz jakieś COŚ, ty mnie nie przyjmiesz, bo ja w TO nie wierzę. Czyli ni moga iść do doktora, do sądu, do sklepu (tak, tak bo mi pani szynki w piuntek nie sprzeda. Taka klauzula). Ja za to, jak do mnie zadzwonisz, że ci rura pękła i zalewa ci chatę zapytam: "a ile pan ma krzyży w domu? Bo wie pan mnie one obrażają sumienie. Nie mogę patrzeć na cierpiącego Żyda na krzyżu." No i niech ci się leje. Przecież to jest bez sensu. 

     No i musiałem. Jeżeli ktoś ma jakieś zastrzeżenia, to informuję, że hejt jest również niezgodny z moją klauzulą sumienia i nie będę go czytał..... 
     Wszystkie spostrzeżenia są moje własne. Nie jestem politologiem ni niczym innym, biere to "na chłopski rozum" i wychodzi....... DNO.
      Tyle. Idę naprawić jakąś rurę. O i tak, tam są krzyże!! Chyba zrezygnuję.... NIE BO NIE!

wtorek, 6 października 2015

Medyczna historia z d@#$y wzięta.

     Początek tej historii zaczyna się 11 lat temu. Jest rok 2004. Mieszkam w Londynie i mam kolegów. Raz jeden namówili mnie na wypad do czwartej czy piątej strefy, żeby zagrać w piłkę nożną. Pojechałem. Nie lubię grać w piłkę, ale czasem trzeba spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Ten mecz miał zmienić sporo, ale dopiero w roku 2015.
     Podczas gry stanąłem nieszczęśliwie do zakrytej trawą dziury. I chrup. Skręcona noga bolała jak cholera. Mimo to dograłem mecz, stojąc na bramce. Potem pokuśtykałem do autobusu i, z coraz większym trudem stawiając stopę, dotarłem do domu. Noga spuchła, ja byłem uziemiony na dobre dwa tygodnie bez możliwości wyjścia, choćby po zakupy. Nie, nie udałe się na pogotowie i nie, nie dlatego, że byłem "na czarno". Miałem odpowiednie papiery i mogłem iść, wtedy jednak wiedziałem już, że czeka mnie wielogodzinne oczekiwanie na izbie przyjęć, potem na RTG i potem na..... Taaaaa już wtedy słyszałem, że nasza, polska, służba zdrowia chce "dążyć do poziomu usług jak w Anglii".... Udało się!!! Gratulacje. Po dwóch tygodniach noga przestała boleć na tyle, że mogłem wrócić do pracy. Uff, poważne to skręcenie było.... Noga długo jeszcze bolała.
     Jedenaście lat później. Rok 2015. Jestem w Cieszynie. Tak. Nadal mam kolegów. Ale nie o tym miałem. ...
"Nieszczęśliwy wypadek" wydarzył się 10 lipca. Silne uderzenie w wewnętrzną stronę kostki, prawej nogi, zaskutkowało opuchlizną, krwiakiem i problemami z chodzeniem. Żona zawiozła mnie wieczorem na pogotowie (SOR). Tam dowiaduję się, że mam "złamanie z pół przemieszczeniem". konsultacje z ortopedą (ściągniętym specjalnie z oddziału chirurgii) skutkują gipsową szyną, aczkolwiek przez chwilę jest groźnie. Straszą koniecznością operacji po raz pierwszy. W odruchu paniki przed zabiegiem (jestem strachliwy, szczególnie jeśli chodzi o ortopedów w Cieszynie), sugeruję, że może to coś starego, bo przecież mogę ruszać tą nogą! Odpowiedź jest jedna: NIE, to nie jest możliwe.
     Będę pisał streszczenie, jako, że pełna wersja musiałaby być w odcinkach. Godziny oczekiwania, dramatyczne zwroty akcji, idiotyzmy biurokracji i tym podobne codzienności polskiego NFZ.
     W sobotę, czy na drugi dzień jestem w stanie chodzić bez wsparcia kul. Kuleję, noga trochę boli, ale nie jest to ból, który ogranicza. Mimo to staram się nogi nie przeciążać. Kiedy nadchodzi poniedziałek idę do lekarza rodzinnego po L4. SOR nie wystawia zwolnień. Pan doktor ogląda zdjęcie i z przerażeniem nakazuje mi leżeć! Inaczej kości się rozejdą i operacja będzie konieczna na 100%. Chciałbym sie posłuchać. No chciałbym. Mam jednak rodzinę, w tym dwie małe dziewczynki, które nie  lubią siedzieć i nic nie robić. Trzeba ruszyć d@#$@ę, nie ma rady. W piątek wizyta u ortopedy. Powinna wiele wyjaśnić.
     Piatek nadchodzi. Pan doktor ogląda zdjęcie i..... no cóż, stwierdza, że jeżeli chodziłem na tej nodze, to kości są na 95% przesunięte i będzie konieczna operacja. Oblewa mnie zimny pot. Znów wspominam o zdarzeniu sprzed 11 lat. Znów odpowiedź jest ta sama. "To nie jest mozliwe proszę pana." Zostaję wysłany na zdjęcie RTG, drugie. Z pewnych względów nie udaje mi sie wrócić na czas do poradni. Inna lekarka ogląda moje zdjęcie (2 minuty bez oglądania mnie, tylko fota z płyty) i rzuca ustami pielęgniarki, że: "nic się nie przesunęło". Niby to dobrze. 
     Weekend jest mega upalny. W niedzielę wieczorem muszę sam zdjąć gips. Noga jest zaparzona, opatrunek przyklejony do skóry. Noga nadal spuchnieta, ale mogę nią normalnie ruszać i nie boli aż tak przy chodzeniu. W poniedziałek idę na "kontrolę" i po druk L4, którego nie miał mi kto wypisać w piątek. Upieram sie, że nie chcę już tego zasranego gipsu tylko ortezę. Muszę czekać. Oczywiście kolejjny lekarz jest zdegustowany, że zdjąłem gips. Znów lecę na RTG. Bo "mogło mi się, bez gipsu, poprzestawiać". Tak jakby po tygodniu chodzenia owa szyna coś jeszcze wspomagała za wyjątkiem smrodu i odparzeń.... Jednak nic się nie stało. Kości są nadal na miejscu. Dostaję wniosek na ortezę i dwa tygodnie L4.
     Kolejna wizyta i znów to samo. RTG bez zmian. Ból jest coraz mniejszy. Postanawiam uderzyć jeszcze raz. Miałem uraz, chyba poważny, 11 lat wcześniej. Znów bagatelizowanie. To nie to. Jeżeli było złamanie, to już dawno się zrosło i nie ma sladu. To jest nowe, świeże i widać wyraźnie przerwę między kościami. Nic to, że coraz sprawniej ruszam nogą, a bólu praktycznie juz nie ma. Brak zrostu.
      Wizyta nr sześć (wszystkie w odstępie 2 tygodni) jest o  tyle inna, że spotykam innego lekarza. Jemu już nie wspominam o wypadku z 2004 roku. Upewnili mnie wszyscy poprzedni, że to nie ma znaczenia. Znów zdjęcie RTG, znów bez zmian. Pojawia się jednak nowy trop. Zrost miękki aka staw rzekomy. Niezbyt trwałe połączenie kości tkanką włóknistą. Nie widać jej na prześwietleniu i trzeba rozciąć skórę, żeby sprawdzić czy faktycznie to ona, czy całkowity brak zrostu. Nikt nie ogląda jednak mojej nogi, a owe "sprawdzenie przez rozcięcie" zawisa w powietrzu. 
     Wizyta nr siedem. Zbliżamy się do finału. 10 tygodni w ortezie. Znów zdjęcie, znów bez zmian. Każde kolejne wygląda DOKŁADNIE tak samo. Nic się nie zmienia. Słyszę zatem, że 12 tygodni to granica i potem trzeba umówić się na zabieg. No cóż.... lepsze to niż dalsze bezsensowne czekanie. Zrobią i będę mógł wrócić do życia. Zapis w karcie pacjenta mówi, że w przybadku braku zmian mam iść na chirurgię. Za dwa tygodnie.
     Nadszedł TEN dzień. Pożegnałem się z Żoną, przytuliłem dzieci. Pójdę do szpitala na operację. Pewnie zabierze to około 5 dni. Nadrobię lektury i poleżę. Znów wizyta, znów doktor, jedyny, któremu ne wspominałem o wypadkach z Londynu. RTG..... zgadnijcie.... BEZ ZMIAN! Dostaję L4 na kolejne 3 tygodnie i skierowanie na oddział chirurgii. Idę po druk i dowiaduję się, że powinienem przeliczyć długość L4, bo mogę mieć tylko 182 dni...... Potem trzeba pisać coś do ZUSu, ubiegać się o jakiś fundusz rechabilitacyjny itd itp. Załamuję się.... to może jeszcze trwać i trwać...... jadę windą na szóste piętro. Jestem coraz bardzie zdołowany, bo termin mogę dostać na przykład za miesiąc i dalej będę siedział i siedział i..............
     Wchodzę do gabinetu. "Mam skierowanie na zabieg. Brak zrostu przez 12 tygodni". Lekarz patrzy na mnie podejrzliwie:
L: I pan tak chodzi?
Ja: No, chodzę.
L: I nie boli pana? Wszystko pan robi?
Ja: No.... nie boli już w zasadzie od drugie dnia po zdarzeniu i tak, wszystko robię. Normalnie.
L: A bo orteza, a bez niej też pan chodzi?
Ja: No..... wieczorem zdejmuję do kąpieli i potem już chodzę bez i.... normalnie chodzę.
L: To jaki brak zrostu? A ten uraz to skąd?
Ja: Mocne uderzenie kostką.
L: Wie pan.... takie złamanie to możebyć jakby pan sobie tą kość przeciął siekierą na przykład, albo mocno skręcił nogę.
Ja: No własnie, bo ja..... (mówić czy nie?) 11 lat temu w Angli skręciłem nogę i nie byłem na pogotowiu.
L: Bolało?
Ja: Jak cholera i dodatkowo spuchło tak, że nie mogłem chodzić jakieś dwa tygodnie. Potem wróciłe do roboty. Nie wiem co wtedy miałem z nogą.
L: To wygląda na to, że pan ma od wtedy staw rzekomy. Zaraz zadzwonię.....

     Dzwoni do kolegi na dół. Wymiana kilku zdań klaruje wszystko. Tamten nic nie wiedział (bo nie wiedział, nie powiedziałem mu, bo byłem przekonany przez TRZECH innych, że to bez znaczenia) i teraz nie wie co powiedzieć.

Ja: Bo wie pan.... te zdjęcia moje są wszystkie takie same. Bez zmian żadnych. Jakby pan zobaczył to pierwsze i to teraz, po 12 tygodniach, to nie różni się niczym.
L: Wie pan co? to niech pan zdejmie ortezę i chodzi normalnie, nawet do pracy.
Ja: Ale ja juz mam druk L4 na następne trzy tygodnie............
L: No to niech pan dochoruje. Chodzić, pełne obciążenie nogi. Jeżeli to świeży stwa rzekomy, to się rozpadnie i będziemy operować, jeśli to stary to nic się nie stanie. Ewentualnie można zaplanować operację, ale to inna bajka.
Ja: No to..... ja... dziekuję i do widzenia.

Poszedłem na dół umówić sie na kontrolę za trzy tygodnie. Jestem w rozterce. Spędziłem 12 tygodni w domu, spędzę tu następne trzy i nie wiem jak podsumują moje "leczenie" lekarze. Bo co napiszą na koniec? 12 tygodni brak zrostu i nagle "leczenie zakończone"? Czy może uprą się i wyślą na operację.... Kołomyja. I żebym nie mówił. Mówiłem, ale to przecież niemożliwe. Miałem cholerne szczęście w tej Angli, że jeszcze chodzę, ale chodzę na bombie zegarowej. Jak skręcę nogę to się rozleci. Zabawny jest tylko fakt, że to akurat TA noga.... a tak się zastanawiałem przez 11 lat co się wtedy stało. Już wiem. Tylko czemu okupiłem wiedzę trzema miesiącami zwolnienia? Odpowiedzcie sobie sami.

PS wszystkim, którym sie wydaje, że to naciąganie na wolne, polecam przyjacielskiego baranka w ścianę. Przekonanie, że pacjent nie ma racji, bo się nie zna i brak chęci, czy możliwości wykonania prostego zabiegu rozcięcia skóry i sprawdzenia co jest z tą kością, sprawiły, że udupili mnie na długi czas w domu. Co zrobią teraz? Dowiem się już 26 października. Sam jestem ciekawy. Zabawa trwa.....

piątek, 18 września 2015

Prywatny folwark katolickiego Dyrektora

     Gdzies to już było... Mam wrażenie, że kiedyś, w jakimś wpisie na fejsbukowym profilu Fundacji Wolność od Religii, było już coś takiego. Do parafii przy szkole przybywa jego eminencja biskup (z małych, bo czemu z dużych?) i nagle okazuje się, że.... CAŁA szkoła idzie na mszę do kościoła (w czasie lekcji oczywiście), no nie cała, bo ewangelicy i niewierzący(a) córka moja (w sumie to złe określenie, bo w Mikołaja i wróżki wierzy, więc wierząca) zostają na świetlicy.
     No niby spodziewałem się tego. Zapisaliśmy córkę do małej, prawie wiejskiej, szkoły na peryferiach miasta. Poleciła nam ją pani psycholog, mała szkoła, wszyscy się znają, inna atmosfera, szansa, że dziecko nie pogubi się w molochu. Wiedziałem, że Dyrektor jest skrajnym katolikiem, w szkole wiszą krzyże, tuż obok godła, na jadalni, gazetka szkolna opisuje najważniejsze wydarzenia z życia świętych w danym miesiącu. Dobra, myślę, jakoś damy radę. Dopóki nikt nie zacznie szkalować, piętnować, to i ja nie będę bił piany. Początek wydawał się obiecujący, pan Dyrektor nie odstraszył znakiem krzyża, kiedy zapytałem o etykę, pani wychowawczyni wykazała pełne zrozumienie. Pomyślałem, że może nie będzie tak źle. Córa nie została, jak na razie, "czarną owcą".
     Po niecałych trzech tygodniach nauki, sielanka się skończyła. Wywiadówka przyniosła cios poniżej pasa. Dobrze wróży zachowanie wychowawczyni, która sama była lekko zażenowana sytuacją i faktem, że musi poinformować nas, rodziców, o uroczystościach mających się odbyć w następnym tygodniu. 
     W poniedziałek i środę msza w kościele oddalonym od szkoły o jakieś 500 metrów (przejść trzeba wąskim chodnikiem wzdłuż bardzo ruchliwej drogi wylotowej z miasta), oczywiście o godzinie 11, czyli w czasie trwania godzin lekcyjnych. Niby nie  powinienem się czepiać, moje dziecko i dzieci innych wyznań, znajdą się wtedy na świetlicy. I w sumie już, ale nie daje mi spokoju fakt, że stracą szansę na NAUKĘ przez widzimisię jakiegoś hierarchy katolickiego.
     Na szczęście rodzice w klasie zaskoczyli mnie pozytywnie. Nie byłem sam w swoim sprzeciwie. Informacja spowodowała niedowierzanie i oburzenie. Wszyscy prawie żądali możliwości nauki dla dzieci i ominięcia niewygodnej "wycieczki" do kościoła. Przy cichym poparciu wychowawczyni, jak się okazało później również druga klasa pierwszaków miała podobne odczucia, zdecydowaliśmy wpisać do korespondencji, że NIE wyrażamy zgody na udział dzieci w tej szopce. Jest szansa, że dzieci pozostaną w szkole i będą miały NORMALNE zajęcia, zgodne z podstawą programową. Czy jednak konieczny jest bunt rodzicielski?
     Dlaczego kościół katolicki nawykł do traktowania świeckich placówek jako swoich? Czemu wizyta biskupa w PARAFII dezorganizuje zajęcia w szkole? Czemu nie można takiej mszy zorganizować w godzinach popołudniowych? Czyżby biskup bał się, że mało kto przyjdzie i kościół będzie pusty? Troche przypomina mi to spędy pierwszomajowe za czasów wiadomo jakich. Pomijam już fakt wtorkowego spotkania dzieci z owym biskupem w szkole na "uroczystej akademii". To można ewentualnie przełknąć, wizyta "ciekawego" gościa, coś innego, może nawet poszerzyć czyjeś horyzonty. Chociaż też wnerwia mnie fakt, że zabiorą dzieciom lekcje. Pewnie jak wpadłby jakiś polityk, to też by miał swoją akademię, więc OK. Bzdura.
     Jednak nie wytrzymałem. Napisałem do Fundacji. W końcu to jest działanie karygodne, to traktowanie szkoły jako prywatnego folwarku, mamy szkołę wyznaniową, która w pozycji "na kolanach" wita purpurata. Nie wiem co z tego wyniknie, mam nadzieję, że nic złego dla córki, bo tacy lubią wyżywać się potem na dzieciach. W imię miłości bliźniego oczywiście.
     Czekam na rozwój wydarzeń. Czekam na ruch Fundacji. Potem zobaczymy. Obiecałem sobie, że nie będę atakował nie sprowokowany. Długo nie musiałem czekać. Marzę o prawdziwie świeckiej szkole. Takiej, która nie klęka, tylko wyprostowana UCZY dzieci, jak być mądrymi ludźmi. Czego Wam wszystkim życzę.

czwartek, 17 września 2015

Wiara w ludzi i wstyd

     Czasami zdarzają się rzeczy, które zaskakują nas swoim pozytywnym wymiarem. Czasami te rzeczy sprawiają, że zaczynamy się wstydzić za siebie i szybko naprawiamy błędy. Ten zbieg okoliczności rozbroił mnie całkowicie. W życiu bym się czegoś takiego nie spodziewał, tym bardziej, że... sam tak nie zrobiłem. Zawiłe? Do rzeczy.
     Moja Żona kochana kupiła mi kiedyś pierwszy tom trylogii "Długiej Ziemi" duetu Pratchett - Baxter. Niedługo potem okazało się, że wygrałem w konkursie całą trylogię. Ot szczęście. Poleżała trochę na półce, aż znalazł się zainteresowany kupnem. Do transakcji jednak nie doszło, mniejsza o powody. Grunt, że książka leżała i miała czekać aż ktoś będzie miał możliwość ją przytulić. I niby było to normalne, jeść nie woła, spoczywa spokojnie na półce, nie wpadłem na inne rozwiązanie. Cóż, życie bywa dziwne i podsuwa pomysły z zupełnie nieoczekiwanej strony.
     Mam konto na portalu LUBIMYCZYTAĆ.PL. Czemu? Bo lubię czytać. Oprócz wielu opcji w tak zwanej biblioteczce, jest też pozycja "Chcę przeczytać". Tam to umieściłem kilka pozycji, a wśród nich antologię "Wolsung" zawierającą opowiadania ze steampunkowego świata gry o tym samym tytule. Phi, pełno książek można wrzucić na ową "półkę", akurat jednak ta odmieniła moje spojrzenie na pewne problemy.
     Otóż napisała do mnie, zupełnie mi nieznana, użytkowniczka. Streściła pokrótce, że obserwuje mój profil i zauważyła, że chcę przeczytać "Wolsung". Ona akurat posiada tom pierwszy, a że wygrała w jakimś konkursie oba, to ten leży i jest smutny. Więc chętnie odstąpi. Moje pytanie od razu brzmiało: "Super! To za ile taka przyjemność?" Odpowiedź zwaliła z nóg. "Za chwilę! A jeśli pytasz o koszty to ich nie ma, bo przecież wygrałam te książki i tyle. Koszty wysyłki też mnie nie doprowadzą do bankructwa, więc podaj adres." Długo zbierałem szczękę z podłogi. A przecież to nic takiego, żelazna logika mówiła przecież, że to ma sens. Jednak typowo materialne podejście mówiło: coś jest nie halo! Przecież jak można na czymś zarobić, to czemu nie? No właśnie. Wstyd mi. 
    Gryzłem się ze dwa dni. Przecież, o dziwo, ja również byłem w takiej sytuacji już od miesięcy. Co więcej znałem jednego chętnego na mój egzemplarz "Długiej Ziemi" i czekam na okazję, żeby móc ją SPRZEDAĆ! Przeraził mnie fakt, że człowiek ten jest moim znajomym, a ja tak zwyczajnie chcę kasować gotówę, za coś co posiadam za free. Głupio mi było, bo zupełnie nieznajoma osoba oddała mi swoją książkę ot tak, bo chciałem poczytać. Napisałem więc do niego, że mi wstyd i już. I niech podaje adres, bo potrzebuję naprawić to co wydaje mi się złe. Był w szoku, tak jak ja. I chyba się ucieszy jak przesyłka dotrze, tak jak ja ucieszyłem się wczoraj kiedy odpakowałem to:

     Czytajcie książki. Bądźcie dobrzy dla innych. Czasem też pojawi się ktoś, kto podpowie Wam co zrobić, żeby poczuć się lepiej. Nie dajmy się zagubić w biegu po zysk. Czasem uśmiech i świadomość, że coś co smętnie leży gdzieś w koncie innym sprawi przyjemność to lepsza zapłata. Może też nakłonić kogoś do podobnego czynu. Ja odebrałem lekcję i lepiej mi. 

środa, 26 sierpnia 2015

Strach, który odbija się wkur@#$@em

     Ostatni tydzień wakacji. Pierwszy września przyniesie zmiany w życiu rodziny, zmiany związane z dziećmi (czy są możliwe inne, kiedy jest ich trójka?). 
     O najstarszą się nie boję, idzie do liceum, jedyne co może pójść nie tak, to fakt, że zapomni o swojej inteligencji i potencjale i za bardzo skupi się na wyglądzie i gwiazdeczkowaniu. Cóż, będziemy prostować i kierować, chociaż coraz trudniej dotrzeć normalnymi słowy. Prawo wieku. Nastoletni dorośli wiedzą lepiej i już.
     Boję się o średnią, albo o siebie, sam nie wiem co bardziej mnie przeraża. Średnia idzie do szkoły. Jako sześcio..... a gówno, jako pięciolatek. Sześć kończy w końcówce października. Spoko, przywykliśmy już do tej myśli, że trzeba, że musimy. Byliśmy u psychologa i uzyskaliśmy opinię, że da sobie radę. Zalecenie to mała szkoła i taką wybraliśmy. Nie to jednak mnie przeraża i nie to mnie wkurwia.
     Przeraża mnie fakt, że szkoła mała, prawie wiejska i krzyże wiszą wszędzie. Ciekawym czy koło godła w salach też. Tego się dowiem. Boję się, że trzeba będzie walczyć z podprogową indoktrynacją, że trzeba będzie wspierać dziecko w nierównej walce z systemem. Ona jest tam sama z wpisem ETYKA w rubryce odpowiedniej. Sama, wszyscy inni mają religie, jedną, bądź drugą. Jak sobie poradzi młoda nauczycielka? Czas pokarze, ale strach jest, irracjonalny, przed nieznanym. Nie wiedzieć czemu mamy tendencję do przewidywania najgorszego i karmienia się złymi przeczuciami. Ja tak mam i inaczej nie chce mi wyjść. Czekam, na to, co ma nadejść. To źle, ale jak mam wytłumaczyć sobie, że powinienem inaczej? To jak posłuchać lekarza kiedy mówi "Pan ma nerwicę, spokoju panu trzeba. Niech pan się nie stresuje!". To proste jest, co nie? Nie umiem spokojnie, szykuję się na wojnę. Co będzie jak nie nadejdzie? Chyba będę szczęśliwy. Na razie, boję się.
    Z drugiej strony trafiam czasem na "kwiatki", wypowiedzi osób mniej lub bardziej znanych, w kwestii sześciolatków w szkole. Nic mnie bardziej nie wkurwia niż granie na niskich uczuciach rodziców. Stwierdzanie, że nasze dzieci są "głupsze niż te z Włoch, Francji i Niemiec", bo one chodzą do szkoły w wieku 6 lat lub wcześniej. Czy jest coś bardziej dziecinnego niż porównywanie w ten sposób? Bo inni tak, to my też musimy tak? Dodatkowo wypowiadają się osoby, które z własnego wyboru dzieci nie mają... Kurwa! Przypomina wam to coś? Mi tak. Tak samo biskupi i księża wpychają swoje "racje" na temat kobiet i dzieci. MY, kurwa, wiemy lepiej! I nie, nie tłumaczy nikogo z nich racja, że "znajomi mają dzieci, siostra ma dwoje, sąsiadka ma trójkę" NIE. Dzieci innych są ich dziećmi i nikomu i nigdy obserwacja nie zastąpi codzienności z maluchem, czy dorastającym nastolatkiem. Jest to daleko idące pierdolenie i zabieranie głosu w sprawach, o których nie ma się pojęcia. 
     Nie ma też tak prostej rzeczy jak sprawdzenie faktów dotyczących edukacji w innych krajach. Jak choćby w Niemczech, czy Czechach, gdzie sześciolatek MUSI skończyć te sześć lat do 1 września! inaczej wybór pozostaje w kwestii rodziców. A u nas? Moja córka idzie do szkoły razem z dziećmi, które sześć lat skończyły w styczniu. To dziesięć miesięcy różnicy, ale dla Pani Ministry (jak ja nienawidzę tego określenia) to jest bez znaczenia, bo Niemcy, Holendrzy i Francuzi, bo Unia, bo..... 
     Żebyście się nie posrali wszyscy z tym upodabnianiem! To skoro tak, to proszę, wzorem Holandii, zalegalizować marihuanę! Proszę, wzorem Francji, zakazać publicznego pokazywania symboli religijnych! Proszę, wzorem Czech i Niemiec, dać rodzicom wybór, czy ich dziecko ma iść do szkoły! Proszę, wzorem większości państw UE, zlikwidować obowiązkowość szczepień i pozwolić na podejmowanie decyzji przez rodziców po właściwej konsultacji z lekarzem, a nie tak jak teraz! Proszę, nie przekładać interesu grup nacisku ponad dobro obywateli! 
     Bandę złodziei mamy na Wiejskiej, złodziei, hipokrytów i zapatrzonych w siebie bufonów. W dupie mają obywateli i ich głos. Liczy się tylko pełny brzuch i cyfry na koncie. A spore grono profesorów (udowadniając tezę, że wykształcenie nie świadczy o inteligencji) oraz dziennikarzy i celebrytów popiera te bzdury krzycząc głośno w mediach i portalach społecznościowych. Pomyśleć trochę proszę, użyć mózgu, jeżeli jeszcze go macie. Niedobrze m się robi o poranku, kiedy czytam takie bzdety. 
    A na koniec wpis, który sprawił, że mnie kurwica złapała. Hejtujcie. 


niedziela, 23 sierpnia 2015

Bliźniego swego jak siebie samego

     Oczywiście pod warunkiem, że twój bliźni da się kochać, a skoro masz go kochać, tak jak siebie, musi on być też tak jak ty. Inaczej kochać się nie da. 
     Czasami prosta sprawa może pokazać, jak dalece brak nam akceptacji, jak bardzo chcemy znaleźć coś co nas różni, jak wielki ból sprawia nam odmienność innych. Szczególnie wygląd, wygląd ma znaczenie kluczowe. To ON definiuje czy otoczenie jest z nas dumne, czy też wstydliwie musi uciekać przed ludźmi. Przecież nie można wyglądać inaczej niż..... no właśnie, niż kto? Kto ma patent na "dobry wygląd", kto ustala kanony i normy, kto decyduje o tym, że moje tatuaże i fryzura skazują mnie na "zezwierzęcenie" i powodują uczucie wstydu u mojej rodziny? Do tej pory myślałem, że jestem akceptowany, teraz już sam nie wiem.
     Przeginanie tak zwanej "pały" w którąkolwiek stronę jest szkodliwe i zaciera obraz rzeczywistości. Widać trzymanie się zbyt kurczowo zasad określonych przez "własne" środowisko, upośledza otwartość umysłu na innych. Klapki na oczach, droga tylko na wprost, tylko jedyna i właściwa. Inna jest zła i przewrotna. Szufladkowanie. Nie ważne kim jesteś, ważne jak wyglądasz. 
     Od dawna zdaję sobie sprawę, że moje poglądy, moje zachowania, mój sposób bycia, nie jest akceptowany przez wszystkich w rodzinie. Nie spełniłem pokładanych nadziei, poszedłem swoją drogą i wciąż, twardo, uważam ją za słuszną. Nic jednak nikomu nie narzucam. Czasem włączę się w dyskusję i wyrażę swoje zdanie, ale nie pomstuję, nie wyzywam, nie wytykam. Ten okres mam za sobą. Nie chcę być wojownikiem. Żyj i pozwól żyć innym, tak jak chcą. Szanuj ich wierzenia, oczekuj tego samego. 
     Zdarza mi się czegoś lub kogoś "nie trawić", nie akceptować, nie da się przecież bezkrytycznie patrzeć na świat. Jest jednak granica, która nie powinna być przekraczana i jeśli taką pozostaje, to nie ma problemu. Cokolwiek robisz sobie, lub innym za ich przyzwoleniem, a nie jest przestępstwem (to ważne!) rób, tylko nie zmuszaj mnie bym klaskał, bądź uczestniczył w tym. To TWÓJ wybór, nie mój i ja to szanuję. Zasada wzajemności. Traktuj innych tak, jak sam byś chciał być traktowany. 
      Najbardziej frustruje fakt, że taki, dziwaczny dość, "atak" nadchodzi ze strony tych, którzy mienią się "pełnymi miłości" chrześcijanami. Drobnostka, w postaci zdjęcia profilowego na portalu społecznościowym wyzwala reakcję  dość gwałtowną. Czemu? Nie wiem. Kiedyś podobna rzecz spotkała mnie zaraz po tym jak zrobiłem sobie tatuaż (nie, nie pierwszy, czwarty). Zamiast krytyki, nawet jeśli miała by być mało konstruktywna, dostajesz oskarżenie. Oto okazujesz się osobnikiem, który jest mało męski, nie kocha siebie, okrywa wstydem najbliższych. 
     Nie, nie boli mnie to, już nie. Przyzwyczaiłem się, w końcu dostaję takie strzały raz za czas. I nigdy nie wiem co spowoduje następny. Denerwuje mnie tylko fakt, że ktoś, kto głosi "prawdy" o miłości bliźniego, o równości względem swojego Boga, ktoś kto twierdzi, że ważne są czyny, a nie powierzchowność, nie może przeboleć fryzury. Smutne to, że wspólnota chrześcijańska, która ma niby ludzi jednoczyć, zbliżać staje się zamkniętą kliką, sektą, której członkowie kochają tylko siebie nawzajem. Innych nie lubią, inni im przeszkadzają, przeciwko innym mogą protestować. Smutne, że najbliższa rodzina ocenia cię po "papierku". 
     Chyba dlatego odszedłem z tej wspólnoty, chyba dlatego wolę nie wierzyć w boga, jakiegokolwiek. Wolę wierzyć w człowieka, w to, co może osiągnąć, w to, co ma wewnątrz. Dzięki temu nawet kolorowy, pijany (i nie tylko) tłum na Woodstoku, zachwyca mnie swoim człowieczeństwem, którego próżno szukać w świątyniach. 
     Dlaczego to piszę? Czemu taki żal? Bo niespodziewanie znów musiałem prowadzić dyskusję (smsową tym razem) z własną Matką, dziś o poranku. Dyskusja wyglądała tak:

Matka: Synu widać, że nie kochasz siebie, bo tak się oszpecasz, Twoje córeczki zamiast podziwiać ojca będą się za ciebie wstydzić. Jesteś przystojnym facetem, ale ty w to nie wierzysz. Kochamy Cię :) m i t

Syn: Nigdy nie zastanawiałem się nad miłością własną. Wystarczy mi, że potrafię kochać bezwarunkowo innych. A moje córeczki kochają mnie bez względu na mój wygląd. Jestem jaki jestem i chcę, żeby moje dzieci uczyły się akceptować innych, żeby nie oceniały po wyglądzie. Można się bardzo pomylić dokonując osądów poprzez pryzmat wyglądu. Mam 37 lat, irokeza i tatuaże, ale jestem dobrym mężem i ojcem. Nie każdemu musi się to podobać, nikogo do tego nie zmuszam. Ważne, że akceptują mnie ci, z którymi jestem. Pozdrawiam Was serdecznie.

Matka: Ale jesteś mało męski, bardziej upodabniasz się do zwierzątka.
Nie można kochać innych, nie kochając siebie.

Syn: Można. Bezwarunkowa miłość do innych wynika z poświęcenia siebie. Oddajesz czas, energię czasem zdrowie dla tych, których kochasz. Moja miłość własna mogłaby przesłonić mi potrzeby innych. W szczególności tych najmniejszych. A co do zwierzyny, to podaj przykład zwierzęcia, które świadomie ozdabia swoje ciało czy modeluje fryzurę? Jest tylko jedno takie: człowiek.

Matka: Zwierzęta są mądrzejsze od człowieka, tak to wygląda.

Syn: Biorąc pod uwagę niektóre ludzkie zachowania, to fakt. Są mądrzejsze. Instynktownie dbają o siebie, bronią się nawzajem. I wolne sa od idiotycznych i sztucznych podziałów, które my traktujemy jako coś ważnego. Zgadzam się. Zwierzęta są mądrzejsze.


A oto powód tego wszystkiego. Zdjęcie mało męskie, zezwierzęcone, szpetne i co najważniejsze okrywa wstydem moje dzieci i pewnie Żonę. Gwoli wyjaśnienia, pytane o opinię dzieci stwierdziły, że tata im się taki podoba ;), a Żona jest autorką tej fryzury, bo obcina mnie od roku albo więcej. Tyle w kwestii wstydu. Dziękuję za uwagę.

czwartek, 13 sierpnia 2015

Fikcja aut.... nieeee fikcja ;-)

      Godzina 21:00. Miejscowość Hażlach, mała wieś jakieś 12 km od Cieszyna. O tej godzinie ruch kołowy w zasadzie nie istnieje. Wieś powoli szykuje się do snu. Jest cicho. Idealna pora na wieczorny spacer z psem. Po  całodziennym upale, chociaż na chwilę, temperatura spada do  przyzwoitych  dwudziestu paru stopni. Zdarzenie ma miejsce właśnie teraz.
     Ulicą Długą jedzie skuter. Droga jest oświetlona, warunki idealne, nic nie zakłóca widoczności. W oddali dwie kobiety idą z psem. Wieczorny spacer. Z przeciwnej strony widzi je kierowca Renault. On też ma poczucie, że jest jedynym pojazdem w okolicy. Tuż za, lub od strony prowadzącego samochód, tuż przed Orlikiem, Renault skręca w lewo. Obie kobiety kończą właśnie przechodzenie na drugą stronę tej właśnie uliczki. Skuter pojawia się dokładnie na linii skrętu.
     Huk uderzenia zakłóca spokój nocy. Motocyklista przelatyje kilka metrów w przód, a jego pojazd, odrzucony siłą uderzenia wali w stojący opodal słup. Po drodze jednak dzieje się coś jeszcze. Zdradliwe ułamki sekund nabierają znaczenia. Decydują o życiu. Skuter uderza jedną z kobiet w kolano, powodując bolesne stłuczenie i otarcie. Kierowca Renault, przytomnie wzywa karetkę.
     Obyło się bez ofiar śmiertelnych. Stłuczenie, złamana ręką i rozdarta noga u motocyklisty. Stłuczenie i otarcia u przechodzącej dziewczyny.  Skasowany samochód i skuter. Niby nic. Nie na tym jednak problem polega. Problem to łatwość wiary w działanie sił nadprzyrodzonych.
     Pomimo  pozornej złożoności, cała ta sytuacja nie ma w sobie nic niezwykłego. Ot wypadek. Dla jednych bardziej, dla innych mniej szczęśliwy. Problem to ułamki sekund i ludzki pęd do gdybania. "No patrz, sekundę wcześniej i mogłyśmy zginąć! " oczywiście, ale sekunda później i skończyłoby się na strachu. A więc naturalnym jest  stwierdzenie, że "ktoś" czuwał i nie dopuścił do większej tragedii. Pozwolił jednak na lekki wstrząs, na upomnienie. Bzdura.
     Chociaż, teoretycznie, potrzeba było wielu zmiennych, żeby to zdarzenie miało miejsce, to sam fakt oraz jego "otoczka" nie mają w sobie nic niezwykłego. Ot poker w kartach. Akurat o 21, akurat na wiejskiej drodze, wszystkie elementy znalazły się na swoich miejscach. Możliwych konfiguracji było mnóstwo.
     Wstaw sobie teraz, czytelniku, dowolne zdarzenie do wzoru. Nieuleczalną chorobę, inny wypadek drogowy, klęskę żywiołową, wojnę i pomyśl czy łatwiej jest przyznać, że ci co ocaleli przeżyli dzięki "Bogu" czy zbiegowi okoliczności? Oczywiście, Bóg jest lepszą alternatywą, bo utwierdza nas w przekonaniu, że jesteśmy chronieni, wybrani, ktoś nas obserwuje i powstrzymuje zło. Fakt, że miliony innych nie ma takiego szczęścia, chociaż niejednokrotnie są lepszymi od nas wyznawcami, nie spędza nam snu z powiek. Widocznie to MY jesteśmy częścią owego tajemniczego PLANU. Reszta miała tylko planowo zginąć.
     Ciężko jest przyznać, że ten "cud", te ułamki sekund, które uratowały nam zdrowie czy życie, to nic innego jak zbieg okoliczności. Wypadkowa wielu zmiennych, czasem tylu, że ogarnięcie ich jest niemożliwe. I pozostawia najgorszą z możliwych odpowiedzi na pytanie "Dlaczego? " BO TAK! W tym rozdaniu miałeś pokera! Wygrałeś rozdanie, jesteś królem życia, ale to tylko rozdanie. W następnym możesz zostać z parą dwójek. I tyle.
     Rozumiem trochę wierzących. Tak jest łatwiej. "Bóg tak chciał", "To jego Wola", "Dzięki Bogu! ". Nie musisz zastanawiać się, nie musisz dociekać, "prawda" już tu jest, gotowa i skończona. Tak jest łatwiej. Stajesz się ważny. Może tylko dla wymyślonej istoty, ale ważny. Jesteś częścią PLANU, a nie kosmicznym zbiegiem okoliczności. Tak jest łatwiej.
     Ja za to mam w domu córkę ze stłuczonym kolanem i pewność, że tego wieczoru, padł co najmniej full. Nie myślę "co by było gdyby", bo ważne jest, co JEST. I może też jest mi łatwiej, bo nie muszę nikomu być wdzięczny "za łaski otrzymane". Rozumiem jednak, jak łatwo jest dać się porwać wierze, kiedy śmierć gwizdnie ci koło ucha. Najważniejsze to żyć tak, by nie żałować.

środa, 8 lipca 2015

Nie zrozum mnie źle...

   Nie popieram przemocy, wyśmiewania które prowadzi do ostatecznych rozwiązań. Rozumiem żal i oburzenie, rozumiem potępienie i strach. Byłem po obu stronach barykady. Dlatego naszła mnie refleksja, czemu podnosimy głos protestu, czemu oburzamy się na system, na ludzi, na obyczaje dopiero wtedy, kiedy zdarzy się tragedia? 
    Jakieś 29 lat temu byłem w drugiej klasie podstawówki. Do domu 300 metrów bez żadnych skrzyżowań, niebezpiecznych barów, osiedlowych melin. A jednak zdarzyło się coś co zapoczątkowało różne procesy w moim życiu. 
     Trójka starszych chłopaków z siódmej, może ósmej klasy (pamiętam twarze do dziś) dorwała mnie i kolegę tuż za szkolnym ogrodzeniem. Przez godzinę chłopaki miały ubaw pastwiąc się nad młodszymi. Musieliśmy klęczeć przed nimi i powtarzać  wymyślane regułki. Żaden z nas nie miał dość siły żeby chociaż spróbować uciec.  Pozwoliliśmy więc poniżać się ze wstydem  łyjając łzy. Spóźniłem się do domu. Opowiedziałem o wszystkim rodzicom. Razem z ojcem poszliśmy pod szkołę w nadziei, że znajdziemy ich tam jeszcze, że dostaną zasłużoną nauczkę. Nie było ich oczywiście, a ja bałem się wskazać ich w szkole. Przegrałem z własnym strachem. 
    Potem było równie źle. Jako dziecko chronione parasolem rodzicielskiej miłości, odgradzany byłem od świata, czym i jak sie dało. Stałem sie obiektem żartów wśród kolegów. Ot chociażby temat czwartkowych seriali sensacyjnych. Pamięta ktoś? Seriale, prawie bez sladu krwi, z przemocą na poziomie dzisiejszych bajek na Disney Junior. Ja nie mogłem. Śmiali sie do rozpuku, że ja tylko bajki na dobranoc, a potem mamusia kładzie mnie do łóżka. Było mi wstyd, czułem sie gorszy.
     Na domiar złego moja Mama była katechetką. Wtedy jeszcze religia odbywała sie tam gdzie jej miejsce, czyli w salce katechetycznej. Zostałem więc dzieckiem "świętych rodziców", co to jest pod specjalna ochroną. Napiętnowanie. Po co o tym piszę?
     Spora część ludzi znów znalazła temat do wymiany ciosów. Samobójstwo popełnił mlody chłopak, poniżany i wyśmiewany. nie miał siły by stać się innym. Ja wykorzystałem szansę, którą dał mi system edukacji. Zmieniono klasy, tych "gorszych" przeniesiono, tych "lepszych" zgrupowano w innej klasie. Zacząłem od nowa, z obietnicą dla samego siebie, że nie będę już ofiarą. Byłem dumny, kiedy wychowawczyni wywoływała mnie z nazwiska, tuż obok innych "złych". Czułem satysfakcję, kiedy dręczyliśmy innych, tak jak wcześniej dręczono mnie. Mój strach zamienił się w okrucieństwo. Takie dziecięce, młodzieżowe, najbardziej okrutne, bo pozbawione dyplomacji. Szczere.
     Dlaczego podnosimy głos oburzenia, dlaczego alarmujemy prokuraturę dopiero wtedy, gdy staje się coś złego? Czy żaden z nas rodziców, czy żaden z was uczniów nie może spróbować przeciwdziałać? Czy naprawdę wolimy nie zauważać? Nie dostrzegać, zła które czai się wokół? Czy nie rozmawiamy z dziećmi? Szukamy winnych. Piętnujemy kolegów Dominika, za zachowanie, za idiotyczny portal, za wyśmiewanie nawet jego smierci, a przecież ktoś tych oprawców wychował. Ktoś wpajał im jakieś wartości, ktoś ich czegoś uczył. Dlaczego nikt nie wyczulił ich na wrażliwość człowieka, na fakt, że nie wszyscy są gruboskórni i odporni na "żarty".
     W obliczu tragedii zapominamy, że to od nas, rodziców, zależy jak ci młodzi ludzie postrzegaja świat. Czy w obliczu niesprawiedliwego zachowania, będą mieli odwagę sprzeciwić się, może i dać w mordę? Czy też przyłączą się do tłumu, bo lepiej się "nie wychylać"? Po raz kolejny media huczą, specjaliści zabierają głos. Eksperci analizują. Szybko jednak sprawa ucichnie. Jak wszystkie wcześniej. 
     Tak samo "walczono" z falą w wojsku. Ten system trwa od lat i ma się dobrze. I nie ulegnie zmianie poprzez dyskusje na portalach czy szum w mediach. Dopóki nie  dostrzeżemy faktu, że to dzieje się obok nas, nierzadko nas dotyczy, dopóki nie zaczniemy rozmawiać z dziećmi o ich problemach w szkole, nie zmieni się nic. Znów wrócimy do  codzienności, pewni, że "mnie to nie dotyczy". Aż znów, gdzieś, kiedyś, kolejny zgnojony nastolatek odbierze sobie życie. 
     Zastanów się rodzicu, czy twoje dziecko nie jest czasem milczącą ofiarą, ukrytym katem, świadkiem co odwraca wzrok? Czy gdzieś koło ciebie nie rozgrywa się czyjś dramat, który może mieć tragiczny finał. Działaj. Reaguj. Internetowe znicze nie naprawią niczego. 

poniedziałek, 6 lipca 2015

Normalna rodzina.

     Powinienem napisać jeszcze "katolicka", ale byłoby to niesprawiedliwe uogólnienie i byłoby zapewne dla wielu krzywdzące.  Do sedna jednak. 
     Przeczytałem dziś rano śmieszne zestawienie, tudzież poradnik. Opisuje on w  zwięzłych zdaniach, jak żona powinna obchodzić się z mężem, aby ten czuł się dobrze. Wszystko byłoby ok gdyby nie źródło owego artykułu. A jest nim portal poświęcony (O!) Fronda. Dostajemy więc to co tylko oni mogą nam zaoferować, a więc: "kiedy przychodzi zmęczony z pracy staraj się widać go w dobrym humorze", "jeżeli jest zmęczony, zaakceptuj to", "dbaj o swoją bieliznę" (sic??), "nie zmieniaj jego przyzwyczajeń", "rozpieszczaj męża, ale nie dzieci".... itd itp. Link do całości zamieszczę w dole strony. Zachęcam do lektury. Oczywiście nie  omieszkałem podesłać tego mojej małżonce. Cóż reakcja była przewidywalna.
    Szybko pojawiła się odpowiedź z innego portalu o treści poświęconej. Rodzina.Opoka.org.pl i tu mamy poradnik dla panów "Jak uszczęśliwić żonę". Smaczki wpadają same: "opuszczaj deskę klozetową", "opuść gazetę kiedy żona do ciebie mówi", "pozwól jej wyjść na 2 godziny, a ty zajmiesz się dziećmi.", "poświęć żonie chociaż 5 minut", "jeżeli pracujesz ciężko pamiętaj o prysznicu i dezodorancie". Ktoś chce więcej? Lektura poniżej. 
    Niby było śmiesznie, niby takie dogryzanie poranne, jak w starym dobrym  małżeństwie, a jednak. Żona podpowiedziała mi zaskakującą konkluzję i nie sposób się z nią nie zgodzić. Otóż zestawienia te (oba) nie tylko określają rolę kobiety jako tej, która gotuje, sprząta, wychowuje dzieci i dodatkowo pachnie cudownie i cudownie wygląda, ale też wyznaczają rolę faceta. 
    Ja to widzę tak: zapracowany pan i władca wraca do domu styrany ciężką pracą, rozwala się na kanapie i czeka aż jego kobieta przyniesie mu kapcie i piwo, żeby mógł sobie spokojnie poczekać na obiad, który jeszcze nie jest skończony, bo pani domu musiała odebrać dzieci z przedszkola. Oczywiście nie zapomni w przelocie zapytać swego mena, jak było w pracy. On zniży gazetę, by odburknąć "ciężko" i wrócić do lektury, równocześnie odpisując sobie parę sekund z tych 5 minut  zarezerwowanych dla żony. Dalej może zainteresuje się dziećmi, chociaż wątpliwe, bo ona przecież nie musi akurat dzisiaj nigdzie iść. Ona, oczywiście pachnąca i w zadbanej bieliźnie, usłuży mu z uśmiechem, nawet jeśli jej dzień w pracy był wyjątkowo paskudny. On zeżre swojego ulubionego  schabowego i może nawet pochwali, że nie przypalony. Oczywiście dla równowagi błyśnie gniewnym okiem za sałatkę. Dalej weźmie prysznic i opuści deskę klozetową, bo wiadomo, że sprawi tym niewysłowioną przyjemność kobiecie. Ona pozmywa, pochwali go, że kupił chleb po drodze i rano wyrzucił śmieci. Wysłucha narzekań na szefa i kumpli, a w międzyczasie zrobi pranie, poczyta dzieciom i posprząta dom.  Ot dzień zwykłej rodziny. 
     Otóż nie. Nie! I NIE ! Dlaczego katolickie portale robią z nas troglodytów? Czemu wyraźnie zaznaczają, że chłop to tylko do roboty, a potem "dej mi pokój kobieto?" Komuś chyba  pomyliła się  czasoprzestrzeń. I to o parę stuleci. Nie dotarło do nich, że patriarchat jest na wymarciu, że podział ról w małżeństwie zaciera się coraz bardziej. Facet może i powinien być AKTYWNYM członkiem rodziny, a nie świętą, zmęczoną, krową. Nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy dalej w epoce średniowiecza. 
     Tekst ten dedykuję tym, którzy wciąż jeszcze uważają kobietę za robota kuchennego z funkcją sexu. Takie podejście nie sprawia, że jesteście męscy. Wręcz przeciwnie. Pokazuje jacy bezradni jesteście. 
    Na koniec obiecana lektura. I pamiętajcie, nie wszystkie punkty są złe ;-) no i oczywiście deska ma być spuszczona, a bielizna zadbana. Snacznego!

http://www.fronda.pl/a/jak-przypodobac-sie-mezowi-porady,53604.html
http://rodzina.opoka.org.pl/jednocialo/pan/3761.1,Tylko_dla_mezczyzn_Jak_przypodobac_sie_zonie.html