wtorek, 6 października 2015

Medyczna historia z d@#$y wzięta.

     Początek tej historii zaczyna się 11 lat temu. Jest rok 2004. Mieszkam w Londynie i mam kolegów. Raz jeden namówili mnie na wypad do czwartej czy piątej strefy, żeby zagrać w piłkę nożną. Pojechałem. Nie lubię grać w piłkę, ale czasem trzeba spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Ten mecz miał zmienić sporo, ale dopiero w roku 2015.
     Podczas gry stanąłem nieszczęśliwie do zakrytej trawą dziury. I chrup. Skręcona noga bolała jak cholera. Mimo to dograłem mecz, stojąc na bramce. Potem pokuśtykałem do autobusu i, z coraz większym trudem stawiając stopę, dotarłem do domu. Noga spuchła, ja byłem uziemiony na dobre dwa tygodnie bez możliwości wyjścia, choćby po zakupy. Nie, nie udałe się na pogotowie i nie, nie dlatego, że byłem "na czarno". Miałem odpowiednie papiery i mogłem iść, wtedy jednak wiedziałem już, że czeka mnie wielogodzinne oczekiwanie na izbie przyjęć, potem na RTG i potem na..... Taaaaa już wtedy słyszałem, że nasza, polska, służba zdrowia chce "dążyć do poziomu usług jak w Anglii".... Udało się!!! Gratulacje. Po dwóch tygodniach noga przestała boleć na tyle, że mogłem wrócić do pracy. Uff, poważne to skręcenie było.... Noga długo jeszcze bolała.
     Jedenaście lat później. Rok 2015. Jestem w Cieszynie. Tak. Nadal mam kolegów. Ale nie o tym miałem. ...
"Nieszczęśliwy wypadek" wydarzył się 10 lipca. Silne uderzenie w wewnętrzną stronę kostki, prawej nogi, zaskutkowało opuchlizną, krwiakiem i problemami z chodzeniem. Żona zawiozła mnie wieczorem na pogotowie (SOR). Tam dowiaduję się, że mam "złamanie z pół przemieszczeniem". konsultacje z ortopedą (ściągniętym specjalnie z oddziału chirurgii) skutkują gipsową szyną, aczkolwiek przez chwilę jest groźnie. Straszą koniecznością operacji po raz pierwszy. W odruchu paniki przed zabiegiem (jestem strachliwy, szczególnie jeśli chodzi o ortopedów w Cieszynie), sugeruję, że może to coś starego, bo przecież mogę ruszać tą nogą! Odpowiedź jest jedna: NIE, to nie jest możliwe.
     Będę pisał streszczenie, jako, że pełna wersja musiałaby być w odcinkach. Godziny oczekiwania, dramatyczne zwroty akcji, idiotyzmy biurokracji i tym podobne codzienności polskiego NFZ.
     W sobotę, czy na drugi dzień jestem w stanie chodzić bez wsparcia kul. Kuleję, noga trochę boli, ale nie jest to ból, który ogranicza. Mimo to staram się nogi nie przeciążać. Kiedy nadchodzi poniedziałek idę do lekarza rodzinnego po L4. SOR nie wystawia zwolnień. Pan doktor ogląda zdjęcie i z przerażeniem nakazuje mi leżeć! Inaczej kości się rozejdą i operacja będzie konieczna na 100%. Chciałbym sie posłuchać. No chciałbym. Mam jednak rodzinę, w tym dwie małe dziewczynki, które nie  lubią siedzieć i nic nie robić. Trzeba ruszyć d@#$@ę, nie ma rady. W piątek wizyta u ortopedy. Powinna wiele wyjaśnić.
     Piatek nadchodzi. Pan doktor ogląda zdjęcie i..... no cóż, stwierdza, że jeżeli chodziłem na tej nodze, to kości są na 95% przesunięte i będzie konieczna operacja. Oblewa mnie zimny pot. Znów wspominam o zdarzeniu sprzed 11 lat. Znów odpowiedź jest ta sama. "To nie jest mozliwe proszę pana." Zostaję wysłany na zdjęcie RTG, drugie. Z pewnych względów nie udaje mi sie wrócić na czas do poradni. Inna lekarka ogląda moje zdjęcie (2 minuty bez oglądania mnie, tylko fota z płyty) i rzuca ustami pielęgniarki, że: "nic się nie przesunęło". Niby to dobrze. 
     Weekend jest mega upalny. W niedzielę wieczorem muszę sam zdjąć gips. Noga jest zaparzona, opatrunek przyklejony do skóry. Noga nadal spuchnieta, ale mogę nią normalnie ruszać i nie boli aż tak przy chodzeniu. W poniedziałek idę na "kontrolę" i po druk L4, którego nie miał mi kto wypisać w piątek. Upieram sie, że nie chcę już tego zasranego gipsu tylko ortezę. Muszę czekać. Oczywiście kolejjny lekarz jest zdegustowany, że zdjąłem gips. Znów lecę na RTG. Bo "mogło mi się, bez gipsu, poprzestawiać". Tak jakby po tygodniu chodzenia owa szyna coś jeszcze wspomagała za wyjątkiem smrodu i odparzeń.... Jednak nic się nie stało. Kości są nadal na miejscu. Dostaję wniosek na ortezę i dwa tygodnie L4.
     Kolejna wizyta i znów to samo. RTG bez zmian. Ból jest coraz mniejszy. Postanawiam uderzyć jeszcze raz. Miałem uraz, chyba poważny, 11 lat wcześniej. Znów bagatelizowanie. To nie to. Jeżeli było złamanie, to już dawno się zrosło i nie ma sladu. To jest nowe, świeże i widać wyraźnie przerwę między kościami. Nic to, że coraz sprawniej ruszam nogą, a bólu praktycznie juz nie ma. Brak zrostu.
      Wizyta nr sześć (wszystkie w odstępie 2 tygodni) jest o  tyle inna, że spotykam innego lekarza. Jemu już nie wspominam o wypadku z 2004 roku. Upewnili mnie wszyscy poprzedni, że to nie ma znaczenia. Znów zdjęcie RTG, znów bez zmian. Pojawia się jednak nowy trop. Zrost miękki aka staw rzekomy. Niezbyt trwałe połączenie kości tkanką włóknistą. Nie widać jej na prześwietleniu i trzeba rozciąć skórę, żeby sprawdzić czy faktycznie to ona, czy całkowity brak zrostu. Nikt nie ogląda jednak mojej nogi, a owe "sprawdzenie przez rozcięcie" zawisa w powietrzu. 
     Wizyta nr siedem. Zbliżamy się do finału. 10 tygodni w ortezie. Znów zdjęcie, znów bez zmian. Każde kolejne wygląda DOKŁADNIE tak samo. Nic się nie zmienia. Słyszę zatem, że 12 tygodni to granica i potem trzeba umówić się na zabieg. No cóż.... lepsze to niż dalsze bezsensowne czekanie. Zrobią i będę mógł wrócić do życia. Zapis w karcie pacjenta mówi, że w przybadku braku zmian mam iść na chirurgię. Za dwa tygodnie.
     Nadszedł TEN dzień. Pożegnałem się z Żoną, przytuliłem dzieci. Pójdę do szpitala na operację. Pewnie zabierze to około 5 dni. Nadrobię lektury i poleżę. Znów wizyta, znów doktor, jedyny, któremu ne wspominałem o wypadkach z Londynu. RTG..... zgadnijcie.... BEZ ZMIAN! Dostaję L4 na kolejne 3 tygodnie i skierowanie na oddział chirurgii. Idę po druk i dowiaduję się, że powinienem przeliczyć długość L4, bo mogę mieć tylko 182 dni...... Potem trzeba pisać coś do ZUSu, ubiegać się o jakiś fundusz rechabilitacyjny itd itp. Załamuję się.... to może jeszcze trwać i trwać...... jadę windą na szóste piętro. Jestem coraz bardzie zdołowany, bo termin mogę dostać na przykład za miesiąc i dalej będę siedział i siedział i..............
     Wchodzę do gabinetu. "Mam skierowanie na zabieg. Brak zrostu przez 12 tygodni". Lekarz patrzy na mnie podejrzliwie:
L: I pan tak chodzi?
Ja: No, chodzę.
L: I nie boli pana? Wszystko pan robi?
Ja: No.... nie boli już w zasadzie od drugie dnia po zdarzeniu i tak, wszystko robię. Normalnie.
L: A bo orteza, a bez niej też pan chodzi?
Ja: No..... wieczorem zdejmuję do kąpieli i potem już chodzę bez i.... normalnie chodzę.
L: To jaki brak zrostu? A ten uraz to skąd?
Ja: Mocne uderzenie kostką.
L: Wie pan.... takie złamanie to możebyć jakby pan sobie tą kość przeciął siekierą na przykład, albo mocno skręcił nogę.
Ja: No własnie, bo ja..... (mówić czy nie?) 11 lat temu w Angli skręciłem nogę i nie byłem na pogotowiu.
L: Bolało?
Ja: Jak cholera i dodatkowo spuchło tak, że nie mogłem chodzić jakieś dwa tygodnie. Potem wróciłe do roboty. Nie wiem co wtedy miałem z nogą.
L: To wygląda na to, że pan ma od wtedy staw rzekomy. Zaraz zadzwonię.....

     Dzwoni do kolegi na dół. Wymiana kilku zdań klaruje wszystko. Tamten nic nie wiedział (bo nie wiedział, nie powiedziałem mu, bo byłem przekonany przez TRZECH innych, że to bez znaczenia) i teraz nie wie co powiedzieć.

Ja: Bo wie pan.... te zdjęcia moje są wszystkie takie same. Bez zmian żadnych. Jakby pan zobaczył to pierwsze i to teraz, po 12 tygodniach, to nie różni się niczym.
L: Wie pan co? to niech pan zdejmie ortezę i chodzi normalnie, nawet do pracy.
Ja: Ale ja juz mam druk L4 na następne trzy tygodnie............
L: No to niech pan dochoruje. Chodzić, pełne obciążenie nogi. Jeżeli to świeży stwa rzekomy, to się rozpadnie i będziemy operować, jeśli to stary to nic się nie stanie. Ewentualnie można zaplanować operację, ale to inna bajka.
Ja: No to..... ja... dziekuję i do widzenia.

Poszedłem na dół umówić sie na kontrolę za trzy tygodnie. Jestem w rozterce. Spędziłem 12 tygodni w domu, spędzę tu następne trzy i nie wiem jak podsumują moje "leczenie" lekarze. Bo co napiszą na koniec? 12 tygodni brak zrostu i nagle "leczenie zakończone"? Czy może uprą się i wyślą na operację.... Kołomyja. I żebym nie mówił. Mówiłem, ale to przecież niemożliwe. Miałem cholerne szczęście w tej Angli, że jeszcze chodzę, ale chodzę na bombie zegarowej. Jak skręcę nogę to się rozleci. Zabawny jest tylko fakt, że to akurat TA noga.... a tak się zastanawiałem przez 11 lat co się wtedy stało. Już wiem. Tylko czemu okupiłem wiedzę trzema miesiącami zwolnienia? Odpowiedzcie sobie sami.

PS wszystkim, którym sie wydaje, że to naciąganie na wolne, polecam przyjacielskiego baranka w ścianę. Przekonanie, że pacjent nie ma racji, bo się nie zna i brak chęci, czy możliwości wykonania prostego zabiegu rozcięcia skóry i sprawdzenia co jest z tą kością, sprawiły, że udupili mnie na długi czas w domu. Co zrobią teraz? Dowiem się już 26 października. Sam jestem ciekawy. Zabawa trwa.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz