sobota, 11 czerwca 2016

POSŁUCHAJ, to do Ciebie.

    Słuchaj, opowiem Ci historię o tych co są innego zdania. Słuchaj. Słuchaj do cholery. Odmienne zdanie nie skreśla człowieka. Każdemu wolno. 
     Jeśli nie zgadzasz się z moim punktem widzenia, to spróbuj mnie przekonać do swojego. Ale, na wszystkich zmyślonych bogów, słuchaj też moich argumentów. Może, w efekcie, to ja przekonam Ciebie? 
     Każdy może mieć własne zdanie, cóż z tego, że może być błędne? Wolno mu je mieć. Ty możesz przedstawić swoje, wolno ci, poddać go pod osąd. Jeżeli będziemy się słuchać to może wypracujemy kompromis? Może okazać się, że coś nas łączy. Musimy tylko słuchać. 
     Tak mało i tak wiele. Niby proste, a jednak niewykonalne. Jesteśmy tak bardzo zapatrzeni we własną "rację", że nie przyjmujemy żadnej innej możliwości. Nie dopuszczamy głosu oponentów. Dlatego sztuka dyskusji wymiera. Obrzucamy się inwektywami i błotem, bo tak łatwiej. Może dlatego, że argumenty mamy z gazet i telewizji, nie wgłębiamy się w żaden temat. Mówimy tak, bo pan x powiedział tak. A to przecież autorytet. Mówimy nie, bo pan y napisał, że nie. To też autorytet. Pozwalamy myśleć za siebie.
    Nie możemy być specjalistami w każdej dziedzinie. To niewykonalne. Możemy jednak szukać, dociekać, sprawdzać. Nie pozostawać na jednej opinii, jednego człowieka. Komu się chce? Wyłącz myślenie, słuchaj tylko "swoich", oni zawsze chętnie wskażą ci drogę. Nie słuchaj drugiej strony, ona mówi bzdury. Wyłącz myślenie 
     Poczytałeś jedną gazetę? Już wszystko wiesz? Nic nie wiesz. Przeczytaj drugą, trzecią, obejrzyj fakty i wiadomości, posłuchaj radia. Pozbieraj informacje. Połącz w całość. Uzyskaj obraz całości, lub najbliższy całości. Wyciągnij własne wnioski. Myśl. 
    Nie masz monopolu na nieomylność. Jesteś tylko (aż! !) człowiekiem. Słuchaj innych, dbaj, by słuchali Ciebie. Tylko tak rodzą się otwarte umysły. Tylko tak zdobywa się wiedzę. Słuchaj. Wątp. Pytaj. Nie bierz za pewnik wszystkiego co słyszysz. Sprawdzaj, dociekaj. 
     Komuś się chce? Przecież "wszystko" jest w necie. Wszelkie mądrości, autorytety, odpowiedzi. Nie trzeba myśleć, inni zrobią to za Ciebie. Wrzucą odpowiedniego mema, dadzą odpowiedni cytat. A ty... łykaj, rozsyłaj dalej, przecież to mądrość! ! Mamy największy w historii ludzkości dostęp do informacji i co? Nie korzystamy z tego. Bo to wymaga wysiłku. A w dzisiejszych czasach to nie jest modne. 
     Słuchaj. To do Ciebie.


czwartek, 26 maja 2016

Damsko, męski część druga

     Kiedyś, na początku tego pisania, stworzyłem tekst o skomplikowanych realacjach damsko-męskich. Teraz mam dorastającą córkę i zaczynam obserwować, jak..... nic się nie zmienia. Jaki jest problem i czy jest? Niby tak, niby nie. 
    Z obserwacji wynika, że brakuje rozumienia prostoty. Facet słyszy i rozumie komunikaty bezpośrednie. Jeżeli coś jest powiedziane/napisane to JEST i już. Możemy to uznać za pewnik. I co? I tu wchodzi logika płci pięknej.
     Przykład z d....y : Wchodzisz do baru. Siadasz za kontuarem i mówisz barmanowi "Poproszę szklankę wódki", obsługujący kiwa głową ze zrozumieniem, po czym przynosi Ci.... kufel piwa. Jesteś ucieszony, bo nareszcie znalazł się ktoś, kto naprawdę rozumie twoje potrzeby. Porąbane? Serio? Właśnie, że nie.
     Wybacz Paulinko, ale ten przykład jest bardzo życiowy,  więc muszę (treść wypowiedzi została lekko zmieniona, ale sens jest dokładnie taki sam):

Paulina "No co za ......! Napisałam mu żeby pobył trochę z bratem, że nie będę mu przeszkadzać! A on na to, że mnie kocha!"
Ja: "Ale..... w czym problem?"
P: "No miał mi napisać,że nie przeszkadzam i, i, i..... wogóle! Nie może tak sobie mnie zostawiać!"
J: "Zaraz, zaraz.... przecież napisałaś mu, że ma pobyć z bratem! Więc poszedł POBYĆ Z    BRATEM!! O co foch?"
P: "Ale powinien się domyślić, że..... bla bl bla itd itp."

Załapali sens? Znacie to, czy też wydaje się Wam, że jest inaczej? 

    Od dawna zastanawia mnie, jakie relacje trzeba wypracować pomiędzy mężczyzną i kobietą, żeby to dobrze funkcjonowało. Przecież.... mówimy zupełnie innym językiem, zupełnie inaczej odczytujemy komunikaty. Ilu lat potrzeba, żeby facet nauczył się odczytywać myśli i pragnienia swojej ukochanej? Nie wiadomo. Czasem to chwila (jedność myśli-jest takie coś podobno), czasem kilka lat (wypracowany codziennością instynkt), czasem nigdy..... (nie zawsze się chce, nie zawsze się da....). 
      Następne pytanie brzmi: dlaczego kobietom tak trudno zaakceptować, że "jeżeli nie powiesz facetowi O CO CHODZI, to on nie będzie wiedział O CO CHODZI". Skąd ten czynny opór przeciwko temu, że facet rozumie wszystko dosłownie? W sumie to dlaczego by nie miał? Jeżeli mówię "Ten kot jest czarny!" to znaczy, że jest czarny, a nie rudy, biały, szary i na sto procent nie jest chomikiem.
     Upraszczam, wiem, ale chyba już widzicie, że piszę dla zabawy? Jako stateczny mąż, z prawie siedmioletnimm stażem, mieszkający już naście lat ze swoją ukochaną, wiem ile czasu, kompromisów i niepotrzebnych kłótni, potrzeba żeby wszystko grało, działało, gładko płynęło. Uśmiałem się wczoraj z tego focha Najstarszej. Chociaż z drugiej strony przeraża fakt, że..... każda kobieta tak ma. Bo ma? Czy to tylko ja posiadam takie modele? ;) 
      Starajmy się rozumieć siebie nawzajem, szanować własną odmienność, bo jak mamy akceptować kolor skóry, orientację seksualną, wyznanie, bądź też jego brak, skoro nie potrafimy uszanować odmienności płci?
     I pozwolę sobie zakońcyć tak.....
"Nie zapędźmy się.
Mosty szybko palą się....."

     

piątek, 1 kwietnia 2016

Spróbujcie zrozumieć, spróbujcie.....

     Wieszacie na nich psy. Może i słusznie. Problem nie leży jednak w nich samych. Problem narastał od lat i był zamiatany pod dywan, bądź radykalnie zamykany. Wszystko zależy od panującej opcji. Wszyscy popełniają jednak ten sam błąd, pytają o zdanie i słuchają go, od instytucji, która nie powinna mieć wpływu na rządy. To wszystko jednak jest częścią pewnego zachowania, pewnego wzorca, który wciąż pokutuje.
     Nie dziw się, że mało kto zwraca uwagę na zdanie kobiet, skoro codzienny telefon do Żony w godzinach pracy wzbudza wesołość kolegów, bo "coś ty taki miły? hę? takie tiu tiu tiu". Nikt inny tego nie robi, bo po co? Przecież to "tylko" żona. 
     Nie dziw się, że kobieta ma stać przy garach, jeśli prawo nie chroni tych, które są bite. Nie ważne ile razy i czy zgłosiły to organom ścigania. Oprawca może sobie bezkarnie robić co chce, nikt nie sprawdza, nikt nie zabrania. Sąsiedzi dają głośniej muzykę, żeby nie słyszeć, wierzą w bajki o schodach, kantach, szafkach. Siniaki znikają. Wszystko jest w porządku.
     Nie dziw się, że kobiet się nie szanuje. Możesz zgwałcić własną partnerkę, ona i tak nie zgłosi tego na policję, bo tam nikt jej nie pomoże. A jeśli nawet, to każą wywlekać jej prywatne sprawy, będą dopytywać o szczegóły, żądać obdukcji. A jej gwałciciel będzie się śmiał, bo to nie jego upokorzą. 
     Nie dziw się, że kobiet nie pyta się o zdanie. Dopiero niedawno przyznano im duszę. Kościół od dawna spycha je na margines ludzkości. Już jego "doktorowie" udowadniali, że kobieta jest narzędziem szatana. Ciężko jest przełknąć tym, co muszą obywać się bez nich, że kobieta może mieć własną wolę. 
    Episkopat wydał oświadczenie. Chce koniecznie, całkowitego zakazu aborcji. Skazuje tym samym kobiety na śmierć. 
    Śmierć fizyczną, kiedy zagrożenie życia jest duże i trzeba podjąć decyzję kogo ratować. Już nie trzeba będzie jej podejmować. To Państwo i Kościół zadecyduje. Uratuje życie poczęte, jego dalszy los już nikogo nie obchodzi. Ojciec da sobie radę, albo dom dziecka, albo rodzina zastępcza, albo.... 
    Śmierć psychiczną. Zgwałcona kobieta nie musi chcieć urodzić. Owoc gwałtu to rysa na psychice, to bolesne wspomnienie. Czy instynkt macierzyński przeważy, czy też miłość nigdy się nie zrodzi? Co jeśli w twarzy dziecka, co dzień będzie widziała JEGO twarz? Co jeśli tego nie chce? Rodzina zastępcza, dom dziecka, albo.....
     Śmierć dla świata. Dziecko z ciężką niepełnosprawnością to obciążenie. Nie każdy jest gotowy, nie każdy czuje się na siłach, żeby wytrwać, żeby dać radę. Codzienność zamknięta w pokoju, ośrodku, rehabilitacja, cały świat, każda chwila poświęcona dla dziecka. Czasem na darmo. Czasem tylko po to by trwało. Nie każda kobieta da sobie z tym radę. Nie każda kobieta musi chcieć.
     Cofamy się. Całe lata wstecz. Już tylko za sprawą sygnału, że taka ustawa może być przygotowana. Za sprawą pani Premier, która "jako osoba prywatna" w pełni popiera taki projekt. Za sprawą zgromadzenia podstarzałych kawalerów, którzy nigdy nie mogli, oficjalnie, być z kobietą, dlatego mają prawo mówić jej co powinna. Zbiorowa ochrona sumień, zbiorowy pakt dla ratowania istnień. Bez względu na koszty, bez względu na człowieka. 
     Nie wiem czy jestem za, czy przeciwko. Nie wiem czy potrafiłbym podjąć taką decyzję. Może tak, może nie. Nie muszę. Wiem jedno, to powinna być indywidualna decyzja. Nie ustawowa. Nie kościelna. Każdy sam odpowiada, przed samym sobą za decyzje, które podejmuje. To TA kobieta będzie żyła z tą świadomością, to ona odciśnie piętno na jej życiu.
     Problem nie jest prosty, ale ucinając jakiekolwiek dyskusje, z pozycji władzy, kolejny raz udowadniają nam, jak niewiele dla nich znaczymy. Dla władzy jesteśmy tylko "elektoratem" dla biskupów "owczarnią". Dla jednych i dla drugich stajemy się masą, która nie potrafi samodzielnie patrzeć i mysleć. Muszą nas "prowadzić". Szkoda tylko, że ścieżka jest ich.


poniedziałek, 28 marca 2016

"Inaczej zdradzą wielbiciele, że nie pojęli ze mnie wiele......."

     Ten tytuł, to tekst Jacka Kaczmarskiego. Poety i barda z czasów rodzącej się Solidarności. Postaci kontrowersyjnej i podobnie do wszystkich chyba, wyróżniających się wtedy ludzi, budzącej skrajne emocje.
     Ja słuchałem jego i nie tylko jego piosenek od dziecka. Wielu z nich nie rozumiałem, ale innej muzyki, innych kaset, w domu nie było. "Festiwal piosenki prawdziwej", "Festiwal piosenki zakazanej", koncerty tria Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński, wszystkie nagrywane grundigiem mono, przez kolegów Taty i przegrywane na stare stilonki. 
      Czemu wspominam? Nie wiem. Od rana dzisiaj "jadąc na szmacie" grzmiał mi w głowie refren "Murów", tego nieoficjalnego hymnu Solidarności z pięknym tekstem Kaczmarskiego do melodii katalońskiego barda Luisa Llacha. I naszła mnie dygresja. 
     Ten utwór nadaje się jako hymn Solidarności i buntu tak samo, jak "Windą do nieba" zespołu 2 plus 1 nadaje się na pierwszy taniec na weselu. Nijak. 
     Mam wrażenie, że śpiewający tą pieśń i słuchający jej, nie słyszeli do końca. Nie zrozumieli ostrzeżenia, które ukryte.... Stop. Ukryte? Nie. W ty tekście nic nie jest ukryte. Wszystko jest jasne, tylko..... jak zwykle nikt nie słucha. Wszyscy zachowują się tak, jakby ostatniej zwrotki nie było. Nikt nie wyciągnął wniosków i mamy, co mamy.
     Pięknie się bowiem śpiewa, o grajku co poruszony niesprawiedliwością tworzy pieść, którą mogą śpiewać wszyscy, która dodaje im sił, do walki z uciskiem, daje nadzieję. "A mury runą, runą, runą i pogrzebią stary świat!". Czy może być coś piękniejszego dla narodu, który po latach zniewolenia zaczyna tęsknić za wolnością?
     "Aż zobaczyli. ilu ich....." Coraz więcej ludzi chce dołączyć do ruchu oburzonych, coraz większa siła wzrasta przeciwko władzy i niesprawiedliwości. Rewolucja wisi w powietrzu, pojawia się szansa na długo oczekiwaną zmianę. I zmiana nadchodzi, wprowadzona wariantem siłowym. Są pochodnie, rwany bruk, upadają pomniki znienawidzonego tyrana. "Ten z nami, ten przeciw nam! Kto sam, ten nasz najgorszy wróg! A śpiewak także był sam....".
     Taka rola barda, który tworzy pieśń, którą tłum wykorzysta jako hymn rewolucji. On nie staje po żadnej ze stron. Wie, że rewolucja rzadko bywa dobra. Terror pokonany siłą rodzi nowe kajdany. Oczekiwana zmiana, zamiast uwolnić ludzi od tyranii, sprowadza na nich inną, która pozornie i tymczasowo daje poczucie wolności. " Patrzył na równy tłumów marsz, milczał wsłuchany w kroków huk, a mury rosły, rosły, rosły. .. łańcuch kołysał się u nóg."
     W tym tekście zawarta jest przestroga, na którą nikt nie zwrócił uwagi. Naród porwany hasłami o zrzuceniu jarzma i wolności, prze przed siebie, znosząc niechcianą władzę. Wyniesieni na piedestał liderzy opozycyjni pławią się w glorii zwycięstwa. Stają się wybranymi przedstawicielami, tymi, którzy uwolnili lud spod buta. Wtedy jednak wychodzi, że jedyne ich hasła to "obalić", "odsunąć", "zniszczyć układ", "przywrócić ład i porządek", "słuchać woli ludu!" i pozostają one tylko hasłami. W krótkim czasie prawda wypływa na wierzch. To nowy reżim, nowa władza, która dąży do zabezpieczenia swoich interesów.
     I tak jest za każdym razem. Zjednoczeni ludzie w walce przeciwko "tyranii", zostają znów zmuszeni do walki w obronie swojej wolności. To co mamy teraz, to tylko ciąg dalszy tego scenariusza. Nikt z Solidarności w 89-tym nie wysłuchał pieśni do końca. Mury rosły ostatnie 27 lat i łańcuch, nowy i lśniący, znów kołysze się nam u nóg. Teraz do boju rusza KOD. Znów chce "bronić prawa", "obalić rząd, który łamie prawo!", "my będziemy waszym głosem", "my was słuchamy". Znam to, chociaż nie jestem stary, ale znam i pamiętam, bo ojciec zabrał mnie na wybory w czerwcu 89tego i pozwolił skreślać. Od tamtego czasu RAZ oddałem głos nieważny. Niestety coraz bardziej dochodzę do wniosku, że wybory to tylko kasting na kolor łańcucha. I wysokość muru.

PS 10 kwietnia jest rocznicą. Ważną. I dla mnie osobiście też. Tego dnia 12 lat temu zmarł Jacek Kaczmarski i zamknął pewien okres. Dla mnie również. Chociaż coraz lepiej rozumiem jego muzykę.


wtorek, 15 marca 2016

Znaki czasu

     Wąż zżerający własny ogon. Samounicestwiająca się kreatura. Dramatyczny przekaz tego co nas zabija, karmiąc jednocześnie. Niekończąca się, z pozoru, uczta i dobrobyt, będące tak naprawdę zagładą. 
     Obserwuj ludzkość, jak pławi się w swoich osiągnięciach. Jak wychwala swoje wynalazki. Mieni się "panami Ziemi". 
     Dowolnie  kształtujemy otoczenie, zmuszamy do uległości rzeki, wyrywamy z ziemi jej "bogactwa", które powstawały miliony lat. My zużyjemy je w kilkaset. Nasza cywilizacja umożliwia nam coraz szybszy wzrost, przybywa nas każdego roku. Miejsca mamy wciąż tyle samo, a potrzeba go coraz więcej. Wycinamy lasy pod miasta, pastwiska i pola uprawne. Niszczymy odwieczne ekosystemy, przekonani, że jesteśmy najważniejsi, że to właśnie nam się należy. 
     Nazywamy to cywilizacją. Rozwojem. Nie obchodzi nas, że ktoś za to płaci. Zabijamy nie tylko zwierzęta, nie tylko lasy, mordujemy się nawzajem dla zysku, dla złudnych bogactw, które mogą jedynie osłodzić tę krótką chwilę naszego pobytu tutaj. Liczy się dla nas tu i teraz. Przyszłość to dalsza ekspansja, rozwój, parcie do przodu. Nie słuchamy tej garstki, która ostrzega przed nadmierną eksploatacją Ziemi. Cały czas wierzymy, że to nie nasz problem. Jeszcze mamy surowce na 30, 50, 100, 1000 lat. Czemu mielibyśmy się przejmować? 
     Tracimy czas i energię na idiotyczne waśnie. Skaczemy sobie do gardeł w imię polityki, religii, historii. Wszystko nas dzieli i wydaje się, że lubimy ten stan. Poszukujemy ofiar i atakujemy. Coraz częściej słowem, które zyskuje moc karabinowej kuli. Siejemy ziarna nienawiści podsycani przez tych, którzy nami "rządzą". Gdybyśmy tylko potrafili przyznać się do bolesnej prawdy. Gdybyśmy tylko potrafili ją zaakceptować. 
    Nie ma nikogo w niebie. Żaden z bogów przyszłych, teraźniejszych i przyszłych nie jest odpowiedzialny za nic, co wydarzyło się na Ziemi. To tylko my, ludzie i nasze przerośnięte ego. 
    Zatraciliśmy człowieczeństwo w pogoni za spełnianiem materialnych potrzeb. Łatwo poddajemy się manipulacji. Wierzymy w to co mówią nam ci "na górze", bo uważamy ich za lepszych i mądrzejszych. Telewizja kształtuje nasze poglądy, zastępuje myślenie. Obrazy budzą potrzeby. Radio łagodzi nas muzyką i miesza ją z reklamami. 
     Chcesz być piękna/y MUSISZ wyglądać TAK, MUSISZ stosować TO. Chcesz być zdrowy/a suplementuj, by spać, by wstać, by się uśmiechnąć. Kupuj! Wydawaj! Napędzaj rynek! Żeby być piękny i zdrowy MUSISZ brać nasze tabletki! A kiedy już zaczniesz to NIGDY nie będziesz piękny i zdrowy, bo wtedy nie potrzebowałbyś naszych tabletek. Pieniądz napędza, rządzi, konfliktuje. Wymyśliliśmy sobie coś, co przejęło nad nami kontrolę. Zapomnieliśmy, że to tylko NASZ twór, bez którego też moglibyśmy żyć. Liczy się tylko kasa.
      Jesteśmy zwierzętami, nierzadko prymitywnymi, gorszymi w swoich zachowaniach od tych "innych", które z upodobaniem obserwujemy w rezerwatach i ogrodach zoologicznych. Wokół jest mnóstwo przykładów. Zbyt dużo. Bestialstwo, chciwość, zazdrość, małostkowość. Wielu z nich nie widzimy na co dzień, wielu z nich nie zauważamy, na niektóre przyzwalamy. Milcząc, odwracając wzrok, czyniąc...
     Coraz częściej dochodzę do wniosku, że absolutnie WSZYSTKO może zostać zbrukane "czynnikiem ludzkim". Każda idea, ruch, usprawnienie musi być zmienione w bagno. Tylko człowiek potrafi zbudować coś, a potem to zniszczyć własną ręką. Ideały zamieniamy na pieniądze, władzę, wpływy. Nie liczymy się z nikim i z niczym.
      Obserwuję internet, jako medium ludzkich zachowań. Czytając dochodzę do wniosku, że jestem najgorszy. Jestem "oszołomem", "mordercą", "narkomanem", "pomiotem szatana", "złem wcielonym", "pierdoloym lewakiem"... Oczywiście w związku z tym powinienem być "izolowany", "eksterminowany", "wysłany na przymusowe leczenie", "skazany na bezludną wyspę", "wyrwany jak chwast". I to tylko czytając komentarze pod wpisami ludzi o podobnych poglądach, Osobiście jeszcze nikt mnie zabić nie chciał. Siebie już nie zmienię, chociaż kto wie? "Widzę ludzi, ale nie człowieczeństwo".


niedziela, 21 lutego 2016

Zmienić sposób myślenia.

     Mieliście kiedyś tak, że jedyne uczucia, jakie czujecie względem czegoś, są całkowicie negatywne? Uznajecie coś za fałszywe, puste, odpychające i wtedy okazuje się, że Wasze dziecko bardzo chce brać w tym udział. Na domiar złego zaczyna w to wsiąkać.
     Czujesz, że powinieneś być dumny, powinieneś wspierać, ale nie czujesz tego. Nie kumasz czaczy. Nie łapiesz bazy. Twój plan na przyszłość dziecka rozpada się jak domek z kart. 
     Wiesz, że musisz jej pozwolić rozwinąć skrzydła, ale coś w środku wyje ze strachu. Jesteś jedyny w rodzinie. Wszyscy wiwatują, skaczą z radości. Ty siedzisz zamyślony. Tysiące zagrożeń, pułapek. Świat oparty na zasadach, które dla ciebie nic nie znaczą. 
     Puste frazesy. Tylko wygląd. Ochrona dzikich zwierząt, "walka" o prawa człowieka, bla bla bla. Miss tego, tamtego, szampan, plaża, raj. Nastolatki potrafią oszaleć kiedy dostają coś takiego. Wybiegi, stroje, zdjęcia, rauty i bale. Jawi mi się to wszystko jako pustostan, coś co zostało stworzone tylko i wyłącznie na potrzeby zabawiania gawiedzi i dawno już wymknęło się spod kontroli. 
     Szukam w sobie ścieżki wiodącej do pozytywnych aspektów. Zwiedzi świat, pozna ciekawych ludzi. Nauczy się nowych rzeczy.... Wciąż wracają obrazy wychudzonych histeryczek, ćpunek, gwiazdeczek, które zdania sklecić nie potrafią, a jednak istnieją w tym, bo "mają te kształty". Nie mogę zmusić umysłu do odnalezienia jasnej strony. Przecież nie wszystkie one są takie. Prawda?
     Zazdrość i rywalizacja, niby dziecinna, niby niewinna, a jednak.... Pół żartem, pół serio "Ha ha ha gdyby to ONA musiała mi wręczać koronę, ale by miała minę" To dopiero początek. Co dalej? Czy normalnym jest stwarzanie sytuacji takich? Wmawianie jednej, że jest "lepsza", "ładniejsza" od drugiej? 
     Nie radzę sobie z tym. A powinienem. Od prawie 11 lat patrzę jak dorasta. Widzę jak potyka się o przeszkody na drodze, wstaje i idzie dalej. Czasem mam wrażenie, że nie wyciąga właściwych wniosków, czasem wydaje mi się, że słucha z uwagą, by sekundę później powtórzyć błąd. Boję się. Utraty kontroli. Pozbawienia opieki. Wypuszczenia z gniazda. To jeszcze za wcześnie, nie teraz, jeszcze chwilę. 
     Koszmar ojca. Dorastająca córka. Znikąd pomocy, znikąd poparcia. Wszyscy mówią ci, żebyś nie dusił, nie smęcił, nie gasił jej kariery, a ty.... ne czujesz tego. Strach gasi uśmiech i radość. Jak sobie poradzi? To twoja córka, twoja dziewczynka. 
     Muszę odnaleźć w sobie radość, okazać wsparcie, nawet wbrew sobie. Liczyć na to, że to co zasiane w głowie w końcu wykiełkuje i pozwoli jej na bycie sobą, nawet w tym pustym pudle modowego świata. Złamać stereotyp, udowodnić, że nie tylko wygląd, że jeszcze COŚ. Nic już nie poradzę, mogę tylko czekać i obserwować i przypominać. I starać się wspierać. 
     Słabo mi to idzie. Na razie. Muszę się poprawić. Dla Córki. A jeśli nie dam rady? Może wystarczy jak zmilczę. 
    Będzie dobrze. Musi. A mam je trzy...........



niedziela, 31 stycznia 2016

Przekonaj mnie

     Tracę wiarę w człowieka. Tracę wiarę w człowieczeństwo. Przekonaj mnie, że nie dążymy do destrukcji. Nie krzywdzimy dla własnej przyjemności. Jesteśmy inteligentną rasą. 
    Szczycimy się wolną wolą, oddajemy ją za bezcen innym. Chwalimy się swoim rozumem, którego nie używamy. Jesteśmy dumni z własnych przekonań, które narzucają nam inni. 
     Mam wrażenie równi pochyłej. Sąsiad, który z uśmiechem wita cię niemal każdego dnia, okazuje się oprawcą, który katował swoją chorą żonę. Miły kolega z pracy gwałci żonę, bo nie potrafi zapanować nad potrzebą "panowania" nad nią. Szanowany ksiądz okazuje się być obleśnym  zboczeńcem. Kochająca żona i matka zdradza przy każdej okazji. Przedsiębiorca, który szczyci się swoją dobroczynnością, bezwzględnie wykorzystuje swoich pracowników. 
      Gdzie nie spojrzysz Gęba. Maska,  skrywająca prawdziwe ja. Każdy udaje. Każdy gra. Wiem, powiecie, że nie każdy, że są tacy co szczerze pokazują kim są i jacy są. Zgoda. Wiem, że i tacy istnieją, niestety życie raz po raz rozbija fasady normalności i odkrywa obrzydliwą prawdę. 
     Wymyśliliśmy sobie religie, żeby wychwalać bogów, sławić ich miłosierdzie i łaskawość. Sami nie próbujemy nawet iść tą drogą. Rządzi nami zawiść, przekonanie o swojej racji i chęć bezwzględnego podporządkowania innych do swoich przekonań. Gdzieś czytałem, że "największym problemem w dyskusji jest to, że nie chcemy słuchać, chcemy tylko mówić". Rzucamy się więc sobie do gardeł, rozrywamy szponami, siejemy nienawiść wszystko w imię boga, który skazał swojego syna na męczeńską śmierć, by zbawić wszystkich ludzi.
      Sprawiliśmy, że wszystko co powinno być dla naszego dobra, staje się naszą krzywdą. Przemysł spożywczy używa masy chemikaliów byleby było, więcej, dłużej, taniej. Zwierzęta hodowane bez krzty godności, zabijane w okrutny sposób. Lasy i puszcze wycinane pod wciąż rosnące pola uprawne. Genetyczne modyfikacje roślin, które powodują wyjałowienie gleby. Chemiczne dodatki, których długofalowy wpływ na człowieka nie jest znany. Jesteśmy królikami doświadczalnymi. Każdego dnia dokładamy cegiełkę do badań nad całą gamą związków chemicznych.
     Ci, którzy mieli nas leczyć, sprzedali się pieniądzom. Mówi się, że po wejściu do gabinetu wystarczy spojrzeć na kalendarz i długopis lekarza, a już wesz jakiej firmy lek dostaniesz. Przedstawiciele handlowi, którzy wchodzą do gabinetu między pacjentami, zajmując czasem i pół godziny cennego czasu. Pacjenci poczekają. I tak muszą poczekać. Kontrowersyjna szczepionka, przed którą uciekają prawie wszyscy na "zachodzie" u nas ma być obowiązkowa. Koszt zaszczepienia to od 400 do 450 EUR. W samych Niemczech szczepiono około miliona młodych dziewczyn rocznie. Skala powikłań i ich nasilenie zasiała panikę. Na każde kaszlnięcie potrzebny jest antybiotyk. Katar, antybiotyk. Bez badań, wymazu, czegokolwiek. Jak nie działa, to inny i inny. Już wiem, że można inaczej. Ci, którzy też wiedzą, to nawiedzeni, znachorzy i niedouczeni samobójcy i mordercy. 
     Marzy nam się spotkanie z inną cywilizacją z kosmosu, a nie potrafimy akceptować siebie nawzajem. Przeszkadza nam gej, lesbijka, "ciapaty", murzyn, chińczyk i białas. Zamiast szukać porozumienia, skupiamy się na tym co nas dzieli. Nie słuchamy. Mówimy. Kiedy do nikogo nie docieramy, sięgamy po argument siły. Czy naprawdę jesteśmy gotowi na poznanie Robali, Prosiaczków czy innych przedstawicieli życia poza ziemskiego? Zabilibyśmy każdego, kto jest inny od nas. Nie chcielibyśmy słuchać. Pewnie nawet nie potrafilibyśmy. Komunikacja nie musi być werbalna.
      Potrafimy pluć na siebie o wszystko. Religię, wegetarianizm, politykę, sport.... każdy powód jest dobry. Jesteśmy specjalistami w każdej dziedzinie, zawsze wiemy wszystko. Nie dostrzegamy jednak sąsiada, który katuje swoją żonę, sąsiadki co bije dzieci, nie zwracamy uwagi na to co jest obok. Bardziej interesuje nas co zrobił ten czy inny aktor, piosenkarka, prezenter. Żyjemy życiem innych, często nie zauważając, że sami potrafimy czynić zło. Czy jeśli krzyczę "nie dla ciapatych uchodźców", bo gwałcą kobiety na ulicach, równocześnie wiedząc, że codziennie mnóstwo żon jest gwałconych przez mężów, za przyzwoleniem otoczenia, to robię dobrze czy źle? 
      Chcemy zwalczać to zło, które jest na topie, które akurat nam pasuje, którego zwalczanie dodaje nam lajków, fejmu, szpanu. Płyniemy "na fali", problemy pod powierzchnią już nas mniej obchodzą. "Ja jestem OK, a poza tym co mógłbym zrobić?" może jednak coś? Może zanim oplujesz innych, za bałagan, najpierw zrób porządek u siebie? Mam wrażenie, że to już niemożliwe. Zbyt wiele warstw jest ponakładanych na siebie, za dużo "dywanów" pod które zamieciono wiele spraw. Chyba przerasta nas ten problem. Niszczymy siebie i wszystko co wokół nas. W imię postępu, rozwoju, kasy. Bez zahamowań. Bez wyrzutów sumienia.
     Jeżeli miała nastąpić degeneracja rasy ludzkiej, to chyba zbliżamy się do finału. Dla kogoś pewnie szczęśliwego. 
     Boję się o moje Córki. Nie wiem jaki Świat im zostawię. Co będą mogły osiągnąć. Do czego dążyć. Mam tylko nadzieję, że nie zostaną zmuszone do walki o przetrwanie. Dosłownie. 



środa, 13 stycznia 2016

Jaizm stosowany czyli zimowa depresja.

      Ogłupiamy się. Sami. Chcemy, by robili to inni i jesteśmy im szczerze wdzięczni, kiedy robią to dobrze. Ba, gotowi jesteśmy zapłacić spore pieniądze, za możliwość bycia "wystylizowanym", "wykreowanym", "stworzonym na podobieństwo" i co najważniejsze żyć "wiecznie" po śmierci.
      Oglądam ten świat z rosnącym przerażeniem. Zatracamy wszystko, co powinno być w nas dobre, na rzecz mrzonek, wymysłów, sztucznie tworzonego otoczenia. Otoczenia, które kreuje nas, pod swoją potrzebę. Ogłupieni wszechobecnymi komunikatami "musisz", i "należy", "trzeba", "inni już dawno!", "On/Ona to ma!", "Inaczej będziesz brzydki/a", "Inaczej spłoniesz", "spotka cię kara!", "odrzucenie". Jesteśmy gotowi walczyć ze sobą nawzajem, w imię nie swoich ideologii, które ktoś "wcisnął nam" jako nasze. Zawsze ktoś nam mówi, co jest dla nas dobre, co czyni nas lepszymi, co czyni nas ładnymi. Jeżeli jest Ci smutno, weź pigułkę.
     Stworzyliśmy nowe dziedziny życia, których jedynym celem jest określanie Nas. Płacimy, grube  często, pieniądze za to, by wyglądać "modnie", zaspokajać "swoje" potrzeby piękna, "kupić" życie wieczne. Całe nasze życie podporządkowujemy niedoścignionym celom. Gromada "stylistów"  określa nam każdego dnia, co jest modne, co powinniśmy ubierać i jak, by być. ... no właśnie kim? Sobą? Skąd obca ci osoba ma wiedzieć KIM ty jesteś? Nawet nie widziała cię na oczy. Przykład? W jednym z programów emitowanych na kanale z końcówką "Style", prowadząca "wystylizowała" uczestniczkę poprzez wyciągnięcie połowy koszuli ze spodni. Drugą połowę pozostawiając wsadzoną za pasek. Gdybym ja tak się ubrał, czy "wystylizował", Żona niechybnie wyzwałaby mnie od "łachudrów" i kazała coś z tym zrobić. Na potrzeby show jest to jednak "stylizacja", tylko dlatego, że pani prowadząca podobno się zna (kto tak uznał? ) na modzie. Czym jest moda?   Wyciskaniem ci chińskich spodni wartych góra 50 PLN za  ośmiokrotność tej kwoty. Jeżeli się zgadzasz ubieraj się tak, żebyś czuł się komfortowo. Jeżeli nie, weź pigułkę.
     Jakie są Twoje prawdziwe potrzeby i kto je określa? Ty sam? Czy raczej ktoś ustala to za Ciebie? Pierwsza zasada sprzedawcy (dobrego, czyli takiego co wciśnię ci najdroższe sprzęty, nawet jeśli masz już takie w domu) mówi "najpierw należy u klienta wzbudzić POTRZEBĘ posiadania. Kupiłeś drogi telewizor dwa lata temu? Już jest przestarzały! Sąsiad ma nowszy! Ma zakrzywiony ekran, 3d, internet! Wyrzuć swój i kup nowy! Twój wyląduje na wysypisku. Może gdzieś w Afryce. Tam kończy większość naszych urządzeń. Nikt tam nie protestuje, korporacje zapłaciły komu trzeba. Zepsuła ci się pralka? Koszt naprawy wyniesie prawie tyle co nowa. Kup więc nową! Potrzebujesz NOWEJ! Jeżeli rozumiesz te mechanizmy, decyduj za siebie. Jeżeli nie, weź pigułkę.
     Krzyczycie głośno, że należy szczepić, podawać antybiotyki i suplementy. To osiągnięcia naukowe! Nikt nie ma prawa z nimi polemizować! Skutki uboczne? To tylko promil. To się zdarza innym. Czemu nie pamiętacie, że ta sama nauka odrzuca dobroczynne właściwości roślin? A  lekarzy stosujących terapie witaminowe uznaje za szarlaranów? Czy teraz gdy "odczarowano" cannabis, ci naukowcy, którzy uznali go za zło, narkotyk i śmiertelne zagrożenie będą musieli zmienić zdanie?  Czy nie ma możliwości, że badania przeprowadzane na zlecenie koncernów dają wyniki potrzebne w marketingu? Ile sztucznie  wykrzyczanych "epidemii" trzeba przeżyć, żeby zrozumieć, że nie należy zgadzać się bezwzględnie na wszystko, co ktoś chce ci podać? Wolisz na ból chemiczną pigułkę, która niszczy ci żołądek i wątrobę czy naturalny lek, praktycznie bez skutków ubocznych? Wolisz antybiotyki i leki na "grypę", które maskują objawy czy też zabijają wszystkie bakterie w jelitach, bo prawie nikt nie robi wymazów, prawie nikt nie zadaje sobie trudu szukania innych sposobów zapobiegania. Lepiej jest leczyć, wciskając kolejne pigułki niż wzmacniać naturalną odporność. Dalej wierzycie, że czyjś interes jest dla Waszego dobra? Suplementujcie się dalej. Ile pigułek już wziąłeś? Jeżeli to głupie, to weź następną. 
     Ile zapłacisz za "życie wieczne"? Więcej niż Twój stan konta? Samego siebie? Uwierzysz, że jakiś Bóg dał ci łaskawie wolną wolę, byś kierował swoim życiem?  Cóż z tego. Jeżeli próbujesz korzystać z tego przywileju, skazujesz się na wieczne potępienie. Jaki to więc wybór? "Nie musisz mnie kochać, bo ja kocham ciebie. Ale jeśli nie będziesz mnie kochał SPŁONIESZ W PIEKLE! ale masz wybór." Poświęcamy pieniądze, zdrowie, rodzinę żeby zadowolić  wymyślonego bożka, który w zamian daje tylko obietnice. Dajemy się ogłupiać, trwoniąc życie na mrzonki. Wszystko dla tego "prawdziwego", które jest po śmierci. Są i tacy, co zabiją siebie i innych dla obiecanego raju. Jak łatwo dajemy zawładnąć sobą. Wystarczy strach przed karą za nieposłuszeństwo i obietnica bliżej nieokreślonej nagrody. Już padamy na kolana. Czy tak jest lżej? Jeżeli lubisz klęczeć, weź pigułkę. Jeżeli nie, zacznij myśleć. 
     Mówimy o wolności, a sami ją sobie odbieramy. Pozwalamy, by inni wyznaczali Nas, określali jacy powinniśmy być. Ludzie nie potrzebują Matrixa. Sami go stworzyliśmy i on działa. Wkurza Cię moja broda? Mój ubiór? Mój sposób bycia? Weź swoją pigułkę. Pamiętaj, jeżeli masz ze mną problem, to jest to Twój problem. Ja jestem sobie sobą. 
     Świat się nie zmieni. My możemy, ale czy chcemy? Czy kiedyś dorośniemy na tyle by być prawdziwie wolnymi? Być może, kiedyś, nim wykończymy się sami swoją głupotą, ktoś w końcu wstanie i powie "Ja jestem" i nauczy innych "Jaizmu". Bycia dumnym z własnych wyborów. Wyrwania z klatki "oceny innych". A  może nie. Może zapędzimy się w ślepą uliczkę i unicestwimy. Bo znów ktoś za nas podejmie decyzję. Stracimy tylko my. Ziemia odetchnie. 

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Inni mają

     Nowe media wzmagają kreatywność. Nowe media uczą, ułatwiają, rozwijają, pożerają czas oduczają myślenia. Która teza jest prawdziwa?
      Coraz trudniej uchronić dziecko przed laptopem, tabletem, smartfonem, czy jednak należy je chronić? Czy może w imię "kreatywności" i "rozwoju" pozwalać im na ograniczony lub nieograniczony dostęp do tych sprzętów?
       Trudno jest wypośrodkować. Ja mogę napisać to co obserwuję w domu, a mam kogo obserwować i mam niezły przekrój wiekowy.
     Najmłodsza. Najkrócej. Dostępu nie ma prawie wcale. Kilkakrotny kontakt ze smartfonem skutkował chaotyczną zmianą tapety, ustawienia kont, dziwnych smsach i wpisach na FB. Teraz ogląda YT na laptopie. Najczęściej ze Średnią. I w sumie spoko. Chociaż "Świnka Peppa" czy "Teletubisie" to nie jest szczyt moich oczekiwań, to przynajmniej nie epatują skrajną głupotą. Przynajmniej na poziomie dwulatka. Piękne jest natomiast jak krzyknie "Lalalala" i wtedy należy puścić teledyski Luxtorpedy, Lipali, Kultu i innych. Tudzież cały koncert akustyczny z Wujkami. tyle jeśli chodzi o jej kontakt z multimediami. I tyle wystarczy. Przeraża już okresowy wrzask przy wyłączeniu laptopa. Wtedy kategorycznie kończymy.
      Średnia. Jest w pierwszej klasie więc pojawia się już standardowe "chcę telefon, bo Asia, Matrysia, Wojtek i Bartek już mają!!". Tu problem wydaje się głębszy. Mam wrażenie, że większość z Nas poddaje się tej presji i zaspokaja "komfort" dziecka, kupując mu tablet czy smartfon, tylko po to, by nie czuło się wykluczone. Czy jednak wykluczone? Czy nie lepiej nastroić dziecko do pewnego oportunizmu? Dzieci korzystają z tych urządzeń głównie do grania, również w gry logiczne i edukacyjne, które rozwijają, jednak najczęściej to opieka nad wirtualnym zwierzakiem, która ponoć uczy odpowiedzialności, ale co do tego mam wielkie wątpliwości. Wirtualny piesek ma się nijak do własnego czworonoga i pod względem obowiązków, jak i pod względem przyjemności.
      Robią też zdjęcia i nagrywają filmiki. Jakie? Bywa, że przerażające, ośmieszające, złe. Mało który rodzic sprawdza, co jego pociecha ma w "pamięci". A można trafić na rzeczy naprawdę straszne. Dlaczego więc ulegać stwierdzeniu "bo ona ma"? Czy to faktycznie dbałość o rozwój i kreatywność czy po prostu "spokój od dziecka" na kilka godzin? A gdyby tak odwrócić trend? Wspomóc nauczycieli, którzy coraz częściej mówią o tym, że dzieci i młodzież nie rozmawiają ze sobą tylko "siedzą" w wirtualnym świecie? Kiedyś, na pewnym festiwalu, jedna mądra kobieta, wręczając nagrodę dla wokalistki alternatywnej, powiedziała znamienne dla mnie słowa: "Bo tylko zdechłe ryby płyną z prądem". Racja? Uważam, że tak. Moja Średnia będzie płynąć pod. Będę jej stawiał przeszkody i tłumaczył czemu i jak je pokonać. To rozwija. Z pewnych względów i tak stoi po stronie mniejszości, jedna więcej "odmienność" nie zrobi jej krzywdy, a mam nadzieję, nauczy bycia silną w obliczu przeciwności.
     Nie ma tabletu ani smartfonu. Uważamy, że nie są jej potrzebne. Czasami gra na komputerze u Dziadków, czasami układa puzzle na naszym laptopie albo ogląda z Najmłodszą YT. Rozmiar porażki, która mogłaby stać się naszym udziałem, obrazuje dla mnie fakt fascynacji filmikami z...... rozpakowywaniem jajek niespodzianek..... Sama je odnalazła i ogląda z pasją, a mnie to przeraża. Dlatego limituję YT i wolę włączyć Da Vinci Learning ;)
     Najstarsza. Nastolatka. Mówi samo za siebie. Wirtualny świat istnieje 24h na dobę i Ona też by chciała w nim być. Non stop. Sen jest nieważny, ważny jest kontakt z koleżankami, kolegami, chłopakiem. Przeraża zasięg i ogrom tej "choroby". Można zauważyć jedną prawidłowość. Kupiony w celu "edukacji i rozwoju" tablet skończył jako komunikator i narzędzie do głupich gierek i pożeracz czasu. Telefon już dawno nie służy do dzwonienia. Ciężko wręcz dodzwonić się do dziecka, jeśli jest potrzeba. Okresowe kontrole przynosiły wielkie rozczarowanie własnym dzieckiem. Spokojna, ułożona i grzeczna dziewczynka staje się........ brak dość ogólnych słów na to. Kubeł zimnej wody dla rodziców. 
     Pierwszy ban na wifi i telefon i tablet przyniósł same dobre efekty. Po początkowych dąsach, fochach i płaczach, dziecko wróciło na dobrą ścieżkę. Oceny poszły w górę. Nadliczbowy czas, był z konieczności pożytkowany na czytanie i naukę, oraz na rozmowy z rodziną. Niestety. Jak jest poprawa, to wraca również net. Reakcja jest niemal natychmiastowa. Więcej czasu w pokoju (na "nauce"), dziecka w zasadzie nie widzisz przez pół dnia. Telefon zawsze w ręce, bez względu na to co robi. Je, gotuje, gra z nami w planszówkę, bawi się z siostrami, uczy..... zawsze i wszedzie. Rozprasza, kradnie cenny czas. Liceum to już nie są przelewki i to widać. Wystarczy odciąć i efekt jest niemal natychmiastowy. Połączony oczywiście z fochem, żalem i pretensjami. Staje się to jedynym batem na nią "Jeżeli nie poprawisz ocen to wyłączymy wifi!" Żałuję, że nie dostrzegłem tego zgrożenie dość wcześnie, że nie zareagowaliśmy bardziej stanowczo. I tak uważam, że osiągnęliśmy jakiś dziwaczny stan równowagi, że jeszcze nie straciliśmy konatktu tak na stałe. Jeszcze nie piszemy do siebie przez komunikatory.
      Czy więc nie powinno się włączyć kampanii ogólnoświatowej na NIE? Rozumiem, że technologia musi iść do przodu, ale pozwalanie na zbyt duży kontakt dzieci z nią, może powodować głębokie problemy. Czy urządzenia przenośne nie zastąpią nam myślenia? Nie muszę umieć liczyć, mam kalkulator, nie muszę znać dat z historii, mam wujka Google i nieograniczony dostęp do netu, wszystko tam znajdę, jak będzie potrzeba. Prowaddzi to do "tworzenia" ludzi o płaskim światopogladzie, poszukujących informacji tylko wtedy, kiedy jest im to niezbędne. Nie ma miejsca na kreatywność, upajanie się procesem poszukiwania, dociekliwość. Dlatego ich wiedzą są filmiki na YT i śmieszne obrazki na Demotywatorach. Procesu weryfikacji nie ma, jest zbyt czasochłonny. 
     Staramy się tępić takie zachowania w domu, ale co zrobić poza nim? Ktoś powinien otworzyć oczy nim będzie za późno. A może już jest?