wtorek, 30 grudnia 2014

Narodowy sport to schizma

     Bawi nas to. Lubimy, prowokować dyskusje, w których jedni plują na drugich. Lubimy dzielić się na pół, próżno by szukać idei, która łączy Polaków w jedno. Prawdę śpiewał Jacek Kaczmarski "zgodni tylko gdy w niewoli, bo ich wtedy razem boli", kiedy bata brakuje jesteśmy gotowi tłuc się nawzajem w imię wszystkiego. Znajdziemy każdą rzecz, nawet najszlachetniejszą i zmieszany ją z błotem w imię własnych przekonań.
     Mam wrażenie, że szczególnie obfitym w takie wydarzenia, co to potrafią zniszczyć nawet więzy rodzinne, okresem jest listopad, grudzień i styczeń. Szeroko zatem pojęty przełom roku. 
     Zaczyna się od niewinnego Halloween, które to ze względu na przebieranki dzieci, staje kością w gardle i solą w oku każdemu dobremu chrześcijaninowi. Bo jakże to! Przebierać się za potworności w wigilię święta wszystkich świętych!! Obraza i ohyda! Słusznie zauważył jeden człowiek, że należałoby przebierać się zatem za męczenników, taki Sebastian przeszyty strzałami, Piotr chodzący na głowie z krzyżem na plecach, Jan Chrzciciel bez głowy, o jakże to mniej potworne niż Baba Jaga z wielkim nosem, czy potwornie uroczy Frankenstein. Za nic mamy korzenie święta, za nic historia, za nic fakt, że dzieci mają przednią zabawę i dodatkowo mogą obżerać się słodyczami (co powinno cieszyć również stomatologów). Najważniejsze jest to, że wypacza to Podniosły i Uroczysty ton łażenia po cmentarzach i pokazywaniu wszystkim nowych modeli zniczy i nade wszystko ich ilości. Co do tych co faktycznie obchodzą zgodnie z chrześcijańskim obrządkiem pierwszego listopada, to wystarczy poczytać niektóre żywoty tak zwanych "świętych" by zapytać czy faktycznie zasługują oni na takie uwielbienie.
     Potem mamy Mikołajki i Święta Bożego Narodzenia. Znów nikt nie wnika w historię, fakt, że na jednym z pierwszych soborów uznano sobie tą datę za Narodziny Boga akurat tej religii nikogo już nie dziwi. Przecież jakie to ma znaczenie, że ta data była świętowana przez inne kulty o wiele wcześniej? Żadne! Byli w błędzie i czcili niegodne bóstwa, bo przecież dopiero teraz Bóg jest tym PRAWDZIWYM. Co do tak zwanych Mikołajek, to tego już chyba nikt nie ogarnia. Najpierw jest szósty grudnia czyli oficjalnie i po chrześcijańsku, potem nadchodzi tradycja rodem zza oceanu i okazuje się, że ów gościu w czerwonym płaszczu pod choinkę również coś podrzuca. Generalnie to wychodzi na to, że jak wystartuje początkiem grudnia to jeździ cały miesiąc i wtedy też zamienia Pepsi na Coca-Colę. Znów mamy powód do niesnasek, bo to ateiści nie powinni obchodzić świąt, przecież nie wierzą, innym też się nie należy, a już na pewno nie powinni zabierać głosu, bo psują atmosferę świąteczną i kropka.
     Na koniec tego festiwalu dobroci wzajemnej typowe tylko dla nas, aczkolwiek już o zasięgu międzynarodowym wydarzenie czyli Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Zapominamy już zupełnie komu WOŚP pomaga, nie interesuje nas kto z tego korzysta, najważniejsze są rzekome przekręty finansowe (na nic coroczne sprawozdanie, przecież nikt tego nie czyta. Lepiej wierzyć w Caritas, który nic nie publikuje) i głos najgłupszy czyli: "ten sprzęt powinien kupować NFZ, a nie obywatele!" Oczywiście, że powinien, tylko tego nie robi i gdyby nie pomoc WOŚP wiele szpitali nie posiadałoby specjalistycznego sprzętu. Ale nic to! Owsiak to człowiek, który okrada naród, bo za tą kasę organizuje jeszcze Przystanek Woodstock czyli wpierający gejów, bezbożny festiwal, na którym młodzież może bezkarnie pić i brać narkotyki. Po co interesować się innymi działaniami Fundacji? Po co wchodzić wgłąb tego tematu, skoro lepiej jest poczytać gazety, posłuchać TV i już WSZYSTKO wiemy! Znów skaczemy sobie do gardeł.
     Ilekroć pojawia się coś innego, coś co różni się od naszych poglądów nie staramy się poznać, sprawdzić, nie dajemy przyzwolenia "rób co chcesz, to twoja wola. Dopóki nikomu nie szkodzisz.". Szukamy powodów, by nazwać to właśnie szkodliwym, opluć, znaleźć odpowiedzialnych i opluć. Nie napisałem o Bożym Ciele, o Walentynkach ale czy trzeba wymieniać wszystkie powody by przedstawić obraz? Ja powiem tak, dopóki nikt mi szkodzi i do niczego nie zmusza, to niech sobie robi co chce, byle nie za moje i nie przed moim oknem. Nie rób drugiemu co tobie nie miłe i już. Znajdźmy sobie coś co nas scali, chociaż to chyba nie do zrobienia.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Tylko dzieci i Teściowa

     Coraz mniej trzyma mnie przy świątecznej tradycji. Kiedyś była dla mnie ważna, zbliżał się magiczny czas pięknej choinki, dobrego jedzenia, słodyczy bez ograniczeń i nade wszystko prezentów. Dziecku łatwiej jest chyba wyczuć atmosferę świętowania. Kłótnie rodziców schodzą jakoś na plan dalszy, stają się prawie niezauważalne, może dlatego, że prowadzone są zazwyczaj szeptem albo w pokoju obok. Wszystko żeby nie psuć wspaniałej atmosfery oczekiwania.
     Kiedy jesteś dorosły wszystko wygląda inaczej. Nagle to ty jesteś w centrum przygotowań, to na tobie spoczywa obowiązek zakupienia tego wszystkiego co jeść będziesz, to ty wymyślasz prezenty dla innych. Dopóki trzyma cię świadomość świąt czy raczej Świąt jesteś wygrany, w końcu spełniasz swój obowiązek i czekasz na narodziny swojego Boga. Znów okazuje się, że ateizm utrudnia wszystko. Dzieci na religię nie chodzą i co z tego? W telewizji święta, choinki i Mikołaje, w przedszkolu też Mikołaj i kolędy. Nie mam nic przeciwko, w końcu moje dziecko normalnie nic nie chce śpiewać, a teraz jedzie "Chwała na wysokości" i nie ważne komu i po co. Ważne żeby śpiewać na całe gardło. To jest jakiś pozytyw. Jeżeli cokolwiek sprawia, że moje dziecko, zwykle skryte, śpiewa na głos to ja to będę to popierał i już. Jak kiedyś wróci i zawyje "Na barykady, ludu roboczy" również będę szczęśliwy.
     Jak rok czy dwa lata temu bolało mnie i denerwowało, jak czytałem dyskusje na różnych profilach dotyczące tego, że ateiści to powinni w ogóle dać sobie spokój i nie obchodzić niczego w tym czasie, a najlepiej niech się chwycą roboty, skoro nie wierzą w nic. I te odpowiedzi, że to tradycja, że dzieci i tak dostają ideologią po głowie i nie da się ich tak w 100% chronić. W końcu święta to nie komunia, są co roku i przebierać się nie trzeba, no i wszyscy dostają prezenty. O przepraszam, chyba nie wszyscy. Świadkowie Jehowy wycofują swoje dziecko z przedszkola jakoś tak początkiem grudnia, żeby uchronić przed zgubnym wpływem czerwonego i brodatego jegomościa. Cóż każdy ma jak lubi. Ja dziecku nie bronię, bo i po co? Jak będzie chciała o coś zapytać, to zapyta i dostanie odpowiedź. Przecież bajki, które powodują pojawianie się prezentów pod choinką są fajne dla każdego malucha (i nie tylko) więc czemu ich tego pozbawiać? Dorosną, to same decyzję podejmą.
    Ja dochodzę do wniosku, że te święta to tak bardziej dla dzieci (chociaż najstarsza już też pomału wyrasta, mam wrażenie) no i dla Teściowej. W końcu nasi rodzice to bardziej w tej tradycji chowani i bardziej potrzeba im tego wszystkiego, a jak kto zostaje sam, to chce być w ten czas przy kimś bliskim. No chyba, że przeszkadzają mu poglądy. Takie postawy też są i okazuje się, że nam mniej przeszkadzają chrześcijańskie obrzędy przy stole niż im fakt, że my w to nie wierzymy. Cóż, widać miłość bliźniego obejmuje tylko bliźnich tego samego wyznania, bo inni to już nie tego, a niewierzący to już całkiem bleee. Widać i do takich rzeczy trzeba się przyzwyczaić. Jak mawia klasyk "samo życie" i nikt nie mówił, że ma być łatwo, nikt też nie wspominał, że będzie tak przesrane.
     Zastanawiam się, czy dałoby się przekupić dzieci plażą i palmami w zamian za brak tego świątecznego udawania. Może da się wygrać w totka coś niecoś i następnego roku spędzić grudzień w ciepłych krajach popijając Mohito czy Bloody Mary, a dzieci? A dzieci niech robią babki z piasku i łowią meduzy. Byłoby zdrowiej i dla psychiki i dla ciała. Jak nie wyjdzie to cóż... pozostanie szkolna wigilijka, podrzucanie prezentów w nocy piątego grudnia i choinka na dwudziestego czwartego. No i oczywiście Mikołaj znów musi odstawić Pepsi na rzecz Coca-Coli chociaż w jego wieku to raczej niezbyt zdrowo.
     Już po świętach więc odetchnijmy, uśmiechajmy się do siebie, byle do wiosny.

Urlop, to nie jest wypoczynek!

     Żona postanowiła podzielić się ze mną swoim urlopem rodzicielskim. Ekscytacja sięga zenitu, całe 8 tygodni odpoczynku w domowych pieleszach, bez ciągłej gonitwy, bez porannego zrywania się o 5:45... Ha, jak dobrze pójdzie to urlop świąteczny przedłuży wolne do początku stycznia! Cudowna perspektywa. Oczywiście pojawia się również PLAN, bo bez tego całe to wolne byłoby bez sensu zupełnie. Zapisuję więc w punktach co będzie koniecznie do zrobienia, aby wykorzystać tak długi pobyt w domu. Gdzieś tam zdaję sobie sprawę, że urlop z trójką dzieci (nawet jeżeli dwie chodzą jeszcze do przedszkola i szkoły) łatwy nie będzie, tym bardziej, że to czas przedświąteczny. Lecz cóż, ważne, że WOLNE!!
    Zaczęło się w listopadzie od energicznego wykreślania kolejnych punktów z listy. Nawet to idzie, znikają kolejne zaplanowane fuchy, drobne naprawy i wygląda to wszystko nawet optymistycznie. Nastrój psuje trochę choroba średniej córki, nie na tyle poważna, żeby wycofać ją do domu, ale też uciążliwa ze względu na dużą ilość syropów, suplementów diety o których trzeba codziennie pamiętać. Oczywiście o odpoczynku jako takim nie może być mowy. Wciąż biegam, załatwiam, szukam, spaceruję, naprawiam.... Spokojnie to tylko początek, zachłyśnięcie się wolnym , przyjdzie czas, wszystko się uspokoi i będzie można odetchnąć.
     Akurat. Jasne. Im bardziej na coś liczysz, tym mniejsza szansa na spełnienie. Listopad mija szybko, zbyt szybko i nie nosi cech odpoczynku. Cóż, można się było tego spodziewać. Najgorsze, że będąc w domu zaczynasz szybciej dostrzegać pewne problemy i bardziej się w nie angażować. Najgorsze, bo masz w domu piętnastolatkę, czyli źródło problemów wszelakich. Atmosfera napięta niczym skóra na bębenku. Prawie wszyscy na siebie warczą, każdy patrzy krzywo. W tym wszystkim kaszląca średnia i niejedząca najmniejsza. Średnia też nie je, to akurat standard. Najstarsza się nie odzywa. My chodzimy i cudem nie warczymy na siebie, starając się trzymać w tym wszystkim wspólny front.
     Koniec listopada to kolejny stres. Najmłodsza ma iść do żłobka. Pojawiają się pytania czy będzie płakać, czy będzie jeść, jak ona da radę.....? Bo mało jest innych problemów. Na szczęście dla nas mała daje radę. Przynajmniej jeśli chodzi o płacz. Jest dobrze. Zostaje co prawda na dwie, potem trzy godziny, ale jest dobrze. Tylko nie je. Jak więc wytrzyma na głodzie osiem koniecznych godzin już w styczniu? Wychodzi na to, że będzie musiała, bo oto dostajemy kolejny cios. Po zaledwie pięciu dniach małą jest chora. Szlag. Katar, kaszel, marazm, nieprzespane noce, średnia też kaszle. Cholera... coraz mniej szans na odpoczynek. W tym wszystkim Najstarsza dalej trzyma zbuntowaną minę, średnia wtóruje najmłodszej w kaszlu, szczególnie nocą. Jebnik. W kolejnym tygodniu nie ma szans na żłobek, jest antybiotyk. Niby coś pomaga, ale nie do końca. Średnia jakoś cudem utrzymuje się w kondycji nie do końca tragicznej. Najstarsza przeżywa kolejną traumę rozmowy z rodzicami. Niby jest lepiej.
     Kolejny tydzień to powrót do żłobka. Mała dalej nie je, ale chyba choroba jest opanowana. Średnia też się poprawia, nastroje średnio. Do całego mętliku dochodzi kwestia naszych ukochanych porządków świątecznych i chociaż przyznajemy głośno, że w dupie całe te święta, to i tak zapieprzamy w kółko. Okna, podłogi, ściany, półki standardowy idiotyzm grudniowy. Plus oczywiście planowanie zakupów spożywczych, bieganie za prezentami, wymyślanie tych prezentów. Po cholerę to wszystko? Dodatkowo cios. Wypłata na urlopie rodzicielskim to żenada. Będzie bankructwo i to już chyba przed wigilią. 
     Najmłodsza chodzi do żłobka zaledwie cztery dni. Potem gorączka wraca wraz z katarem i kaszlem. Znów do lekarza. Antybiotyk. Noż cholera jasna! Poczekamy z tym jeszcze, może uda się bez tego dziadostwa. Jasne.... Średnia już chodzi i marudzi o prezentach, coraz mniejszą ochotę mam na to wszystko. Najbardziej marzy mi się ucieczka gdzieś, gdzie pojęcie choinki, wigilii i świąt nie istnieje. Gdzie po prostu i spokojnie można czekać na koniec roku, najlepiej opalając się na plaży. Nic z tego! Do roboty! Pomiędzy odsysaniem smarków z nosa, wtłaczaniem na siłę antybiotyku przy wtórze wrzasku, sprzątaniem zasmrodzonych pieluch, niekończącymi się kłótniami o jedzenie ze średnią i delikatnym rozejmem z najstarszą. Gdzieś tam dziewczyny próbują ratować nastrój i pieką ciasteczka, których miało nie być, choinka już stoi co skutkuje zabawnym efektem brokatu w pieluszce. Ciekawe skąd, prawda? Oczywiście nie może się obyć bez tradycyjnych zgrzytów rodzinnych, które dokładają tylko pewności, że brak świąt to byłby najlepszy okres. Cóż, mamy w domu przynajmniej trzy powody, by to wszystko organizować, cała nadzieja w tym, że jak dorosną dadzą nam spokój. 
     Nareszcie ostatnia prosta. Obżarstwo trzydniowe, potem dojadanie tych samych rzeczy na kolejne obiady, bo się zmarnuje. Czekamy na koniec roku. Najmłodsza wyzdrowiała. Ciekawe na jak długo. Na razie do żłobka nie pójdzie, może po Sylwestrze. Chociaż na powolne wydłużanie pobytu nie będzie już czasu. Średnia poszła do przedszkola, nawet z radością, też już chyba miała dość tego wszystkiego. Rozejm z nastolatką trwa. Chyba bym tego nie powtórzył. To już (chyba) ostatni członek naszej rodziny więc i okazji nie będzie. Definitywnie chcę do pracy, tam odpocznę. Bez względu na to czy mróz, czy deszcz, te osiem godzin poza domem pozwala oderwać się od codzienności, chociaż też tą codzienność tworzy.
     Może to tylko ja jestem taki cienki, może kto inny lepiej odbiera długie pobyty w domu, cóż jestem jaki jestem i muszę z tym wytrzymać. Uważam, że duży wpływ na to wszystko miało nagromadzenie pewnych zdarzeń losowych, ale i bez nich.... Widać nie nadaję się na domatora. Nawet nie wiem kiedy minęło te słynne osiem tygodni. Czuję się bardziej zmęczony niż po robocie. Pozostaje mi już tylko wierzyć, że życzenia "oby następny był lepszy od poprzedniego" wreszcie się sprawdzą, chociaż wiadomo, że nie. Życie jest fajne i ma swoje pozytywne strony. Ale nie każdy urlop służy wypoczynkowi. Jak się ma dzieci to tylko marzenie. 
     A co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? Pomimo tego narzekania, rodzina jest jedną z tych rzeczy, których posiadanie czyni mnie lepszym człowiekiem. Uczę się wielu rzeczy od tych bezkompromisowych istot, walczę o skrawek swojego terenu, uśmiecham się w czasie sztormu, przejmuję mnie tylko poważne problemy. Reszta? Phi tam, wszystko da się przeżyć. 
     Uśmiechu i spokoju na ten nowy rok wszystkim życzę. Lepszy nie będzie, będzie inny, taki jaki sobie sami ułożymy.