poniedziałek, 29 grudnia 2014

Urlop, to nie jest wypoczynek!

     Żona postanowiła podzielić się ze mną swoim urlopem rodzicielskim. Ekscytacja sięga zenitu, całe 8 tygodni odpoczynku w domowych pieleszach, bez ciągłej gonitwy, bez porannego zrywania się o 5:45... Ha, jak dobrze pójdzie to urlop świąteczny przedłuży wolne do początku stycznia! Cudowna perspektywa. Oczywiście pojawia się również PLAN, bo bez tego całe to wolne byłoby bez sensu zupełnie. Zapisuję więc w punktach co będzie koniecznie do zrobienia, aby wykorzystać tak długi pobyt w domu. Gdzieś tam zdaję sobie sprawę, że urlop z trójką dzieci (nawet jeżeli dwie chodzą jeszcze do przedszkola i szkoły) łatwy nie będzie, tym bardziej, że to czas przedświąteczny. Lecz cóż, ważne, że WOLNE!!
    Zaczęło się w listopadzie od energicznego wykreślania kolejnych punktów z listy. Nawet to idzie, znikają kolejne zaplanowane fuchy, drobne naprawy i wygląda to wszystko nawet optymistycznie. Nastrój psuje trochę choroba średniej córki, nie na tyle poważna, żeby wycofać ją do domu, ale też uciążliwa ze względu na dużą ilość syropów, suplementów diety o których trzeba codziennie pamiętać. Oczywiście o odpoczynku jako takim nie może być mowy. Wciąż biegam, załatwiam, szukam, spaceruję, naprawiam.... Spokojnie to tylko początek, zachłyśnięcie się wolnym , przyjdzie czas, wszystko się uspokoi i będzie można odetchnąć.
     Akurat. Jasne. Im bardziej na coś liczysz, tym mniejsza szansa na spełnienie. Listopad mija szybko, zbyt szybko i nie nosi cech odpoczynku. Cóż, można się było tego spodziewać. Najgorsze, że będąc w domu zaczynasz szybciej dostrzegać pewne problemy i bardziej się w nie angażować. Najgorsze, bo masz w domu piętnastolatkę, czyli źródło problemów wszelakich. Atmosfera napięta niczym skóra na bębenku. Prawie wszyscy na siebie warczą, każdy patrzy krzywo. W tym wszystkim kaszląca średnia i niejedząca najmniejsza. Średnia też nie je, to akurat standard. Najstarsza się nie odzywa. My chodzimy i cudem nie warczymy na siebie, starając się trzymać w tym wszystkim wspólny front.
     Koniec listopada to kolejny stres. Najmłodsza ma iść do żłobka. Pojawiają się pytania czy będzie płakać, czy będzie jeść, jak ona da radę.....? Bo mało jest innych problemów. Na szczęście dla nas mała daje radę. Przynajmniej jeśli chodzi o płacz. Jest dobrze. Zostaje co prawda na dwie, potem trzy godziny, ale jest dobrze. Tylko nie je. Jak więc wytrzyma na głodzie osiem koniecznych godzin już w styczniu? Wychodzi na to, że będzie musiała, bo oto dostajemy kolejny cios. Po zaledwie pięciu dniach małą jest chora. Szlag. Katar, kaszel, marazm, nieprzespane noce, średnia też kaszle. Cholera... coraz mniej szans na odpoczynek. W tym wszystkim Najstarsza dalej trzyma zbuntowaną minę, średnia wtóruje najmłodszej w kaszlu, szczególnie nocą. Jebnik. W kolejnym tygodniu nie ma szans na żłobek, jest antybiotyk. Niby coś pomaga, ale nie do końca. Średnia jakoś cudem utrzymuje się w kondycji nie do końca tragicznej. Najstarsza przeżywa kolejną traumę rozmowy z rodzicami. Niby jest lepiej.
     Kolejny tydzień to powrót do żłobka. Mała dalej nie je, ale chyba choroba jest opanowana. Średnia też się poprawia, nastroje średnio. Do całego mętliku dochodzi kwestia naszych ukochanych porządków świątecznych i chociaż przyznajemy głośno, że w dupie całe te święta, to i tak zapieprzamy w kółko. Okna, podłogi, ściany, półki standardowy idiotyzm grudniowy. Plus oczywiście planowanie zakupów spożywczych, bieganie za prezentami, wymyślanie tych prezentów. Po cholerę to wszystko? Dodatkowo cios. Wypłata na urlopie rodzicielskim to żenada. Będzie bankructwo i to już chyba przed wigilią. 
     Najmłodsza chodzi do żłobka zaledwie cztery dni. Potem gorączka wraca wraz z katarem i kaszlem. Znów do lekarza. Antybiotyk. Noż cholera jasna! Poczekamy z tym jeszcze, może uda się bez tego dziadostwa. Jasne.... Średnia już chodzi i marudzi o prezentach, coraz mniejszą ochotę mam na to wszystko. Najbardziej marzy mi się ucieczka gdzieś, gdzie pojęcie choinki, wigilii i świąt nie istnieje. Gdzie po prostu i spokojnie można czekać na koniec roku, najlepiej opalając się na plaży. Nic z tego! Do roboty! Pomiędzy odsysaniem smarków z nosa, wtłaczaniem na siłę antybiotyku przy wtórze wrzasku, sprzątaniem zasmrodzonych pieluch, niekończącymi się kłótniami o jedzenie ze średnią i delikatnym rozejmem z najstarszą. Gdzieś tam dziewczyny próbują ratować nastrój i pieką ciasteczka, których miało nie być, choinka już stoi co skutkuje zabawnym efektem brokatu w pieluszce. Ciekawe skąd, prawda? Oczywiście nie może się obyć bez tradycyjnych zgrzytów rodzinnych, które dokładają tylko pewności, że brak świąt to byłby najlepszy okres. Cóż, mamy w domu przynajmniej trzy powody, by to wszystko organizować, cała nadzieja w tym, że jak dorosną dadzą nam spokój. 
     Nareszcie ostatnia prosta. Obżarstwo trzydniowe, potem dojadanie tych samych rzeczy na kolejne obiady, bo się zmarnuje. Czekamy na koniec roku. Najmłodsza wyzdrowiała. Ciekawe na jak długo. Na razie do żłobka nie pójdzie, może po Sylwestrze. Chociaż na powolne wydłużanie pobytu nie będzie już czasu. Średnia poszła do przedszkola, nawet z radością, też już chyba miała dość tego wszystkiego. Rozejm z nastolatką trwa. Chyba bym tego nie powtórzył. To już (chyba) ostatni członek naszej rodziny więc i okazji nie będzie. Definitywnie chcę do pracy, tam odpocznę. Bez względu na to czy mróz, czy deszcz, te osiem godzin poza domem pozwala oderwać się od codzienności, chociaż też tą codzienność tworzy.
     Może to tylko ja jestem taki cienki, może kto inny lepiej odbiera długie pobyty w domu, cóż jestem jaki jestem i muszę z tym wytrzymać. Uważam, że duży wpływ na to wszystko miało nagromadzenie pewnych zdarzeń losowych, ale i bez nich.... Widać nie nadaję się na domatora. Nawet nie wiem kiedy minęło te słynne osiem tygodni. Czuję się bardziej zmęczony niż po robocie. Pozostaje mi już tylko wierzyć, że życzenia "oby następny był lepszy od poprzedniego" wreszcie się sprawdzą, chociaż wiadomo, że nie. Życie jest fajne i ma swoje pozytywne strony. Ale nie każdy urlop służy wypoczynkowi. Jak się ma dzieci to tylko marzenie. 
     A co w tym wszystkim jest najzabawniejsze? Pomimo tego narzekania, rodzina jest jedną z tych rzeczy, których posiadanie czyni mnie lepszym człowiekiem. Uczę się wielu rzeczy od tych bezkompromisowych istot, walczę o skrawek swojego terenu, uśmiecham się w czasie sztormu, przejmuję mnie tylko poważne problemy. Reszta? Phi tam, wszystko da się przeżyć. 
     Uśmiechu i spokoju na ten nowy rok wszystkim życzę. Lepszy nie będzie, będzie inny, taki jaki sobie sami ułożymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz