poniedziałek, 5 stycznia 2015

Dałem się zrobić w CH...

     Za własną kasę. Jak zwykle. Podszedłem do tematu jak zwykły gówniarz. No przecież jeśli jest jakiś problem z dotarciem do lekarza, to jest on gdzieś w Polsce, nie w moim małym Cieszynie. Znam przecież naszych lekarzy i wiem, że są głównie biznesmenami, prowadzą dobrze prosperujące firemki i nie odpuszczą tak łatwo pacjentów czyli zarobku. I co? Dałem się zrobić w Ch... jak dziecko.
      Dowiedziałem się, że moja rejonowa przychodnia jest nieczynna. Nie, nie potrzebowałem porady, na szczęście, ale postawiło mnie to w stan zdziwienia. Cóż, jest ich tyle, że jedna to nie problem. Jasne. Sprawdzam na sobie NFZ i.... cios w głowę. W Cieszynie podpisały trzy. Słownie trzy, liczbowo 3. Czyli, że co? Z 28 procent lekarzy w województwie śląskim, spora część jest w moim miasteczku? Zmówili się (w to akurat uwierzę)? 
     Nie jestem politologiem, wybitnym ekonomistą, lekarzem, jestem zwykłym szarym obywatelem, który ma wrażenie, że jest ładowany w tył i to oficjalnie. Poczytałem "racje" obu stron i co? (Napisałbym co, ale obiecałem ograniczać słowa wulgarne). Dalej nic nie wiem, z jednej strony Pan Minister, który nadaje na lekarzy, że olewają pacjentów, że większość podpisała, że to świadome działanie na szkodę chorych. 
     Z drugiej lekarze, którzy walczą z nadmierną ilością pacjentów na codzień, a mają dostać ich jeszcze więcej. Przechodzą "traume" (to nie moje słowa, lecz przedstawiciela związków lekarskich), że nie mogą przyjmować chorych. Oni wiedzą, że ci ludzie będą poszkodowani, ale walczą o wyższe cele. Ja to wszystko staram się rozumieć, ale ciężko mi uwierzyć, że ponad 80 procent lekarzy w całym kraju przyjęło złe warunki. Nie potrafię zrozumieć jak im się to opłaca, a reszcie nie. No chyba, że faktycznie zostali zastraszeni przez ministerialne szwadrony śmierci, które bladym świtem dopadły ich w domach i pod groźbą luf karabinowych zmusiły do podpisania.
     Jak inaczej? Jak inaczej zmuszono większość lekarzy do współpracy? Czy może ta reszta to  bohaterowie, którzy walczą o słuszną sprawę? Może i tak, tylko czemu mam świadomość, że staję się przypadkową ofiarą w tej wojnie. Moje dziecko poszło do żłobka, po chorobie leczonej antybiotykiem. Co zrobię kiedy znów się rozchoruje? Pobiegnę do szpitala, gdzie normalnie trzeba czekać parę godzin na przyjęcie, teraz będzie to trwało wieki. Co mam zrobić? Panie ministrze Arłukowicz, szanowni lekarze? Może wy sami pójdziecie z rocznym, zakatarzonym, kaszlącym i gorączkującym dzieckiem na pogotowie? Nie. Waszym dzieciom, waszym rodzicom to nie grozi. Dlatego tak łatwo wam walczyć.
     System jest chory, trzeba go zmienić i to jak najszybciej. Tylko czemu chcecie to robić kosztem zwykłych ludzi? W każdym proteście, każdym strajku po tyłkach dostaje szary obywatel, ma to wzbudzić litość w rządzących i doprowadzić do ugody. W tym przypadku nie skończy się spóźnieniem do pracy, w tym przypadku narażone jest życie pacjentów. Tak, wiem, przypadki zagrożenia życia mają pierwszeństwo, ale co z tymi co potrzebują lekarstw żeby w zagrożeniu się nie znaleźć? Niech idą prywatnie i zapłacą. W końcu MUSZĄ! Inaczej zostaną skazani na szpitalną izbę przyjęć gdzie ktoś będzie musiał zadecydować jak bardzo potrzebują pomocy. 
      Dziękuję wam. I jedni i drudzy pokazujecie jak bardzo wam zależy na naszym zdrowiu. W dupie to mam. Ja dam sobie radę, łyknę polopirynkę, czy gripexik i jakoś przetrwam, ale co z dziećmi? Zacytuję kolegę, chociaż on używa tego zdania w innych sytuacjach. Mam jednak wrażenie, że większość z was powiedziałaby tak wprost: "A co mnie to gówno obchodzi?" W końcu to nie wasz problem, a pan minister wie, że punkty przyjęć są zapewnione w każdym mieście. I po problemie. "Żyję w kraju, w którym wszyscy chcą mnie zrobić w ch...." a ja im płacę....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz