środa, 11 września 2013

Paranoja stanu wojennego

     Nie, nie będzie o 13-tym grudnia 1981 roku. Nie będziemy tu roztrząsać historii i bolesnych przeżyć. Napiszemy o wojnie, która dzieje się dziś. Tu i teraz. Są w niej ofiary, może i śmiertelne, a na pewno okaleczone psychicznie. Niestety ta wojna trwa tylko w głowach ludzi. Wynika jednak z zupełnego niezrozumienia stron. Żeby być jednak całkiem szczerym to odnoszę wrażenie, że przynajmniej jedna z nich z pełną świadomością próbuje konflikt zażegnać. Jak na razie bez skutku.
      Żeby przybliżyć sytuację opowiem taką historyjkę: podczas rozmowy z Matką moją na tematy wiary i istnienia bytów nadprzyrodzonych do dyskusji włączył się Ojciec mój ze stwierdzeniem (przepraszam jeśli nie dosłownie przytoczę, ale o sens chodzi) "Byłem nerwowy, że mnie tu nie ma, bo zostawiłem Cię samą na PLACU BOJU". Szczęka mi opadła. Plac boju? Czyli, że bitwa jakaś? Siedzę z Matką moją, wymieniam się poglądami, prowadzimy normalną, spokojną rozmowę, a tu nagle dowiaduję się, że to jakaś bitwa. 
      Więc o takim Stanie Wojennym będzie. O stanie wojennym umysłów. W zasadzie możemy uznać, że 90 procent dyskusji na temat wiary, istnienia boga, piekła i nieba jest postrzegana jako atak. Bezpardonowa napaść niczym pierwszego września 1939 roku. I tak właśnie jesteśmy postrzegani. Próbując doprowadzić do normalnej dyskusji, wymiany argumentów dostajemy etykietkę "NAJEŹDŹCA" i strona przeciwna okopuje się głęboko w stwierdzeniach typu "to chwilowy kryzys wiary", "jeszcze możesz wrócić", "nie znamy wyroków boskich", "nie możesz być pewny, że masz rację" i wielu innych banałach, które nie tłumaczą niczego. 
     Dlaczego nikt nie próbuje podejść do naszych pytań i wątpliwości poważnie, dlaczego nikt nie próbuje WYSŁUCHAĆ tego co mamy do powiedzenia? Jako agresor przegrywamy już na starcie i żeby zasiać ziarno ciekawości musimy przedrzeć się przez zasieki strachu, reduty niezachwianej wiary, zdobywać bunkry "odczuwalnej" łaski. Jeżeli jednak pokonamy to wszystko, dalej znajdujemy się na nieprzyjaznym gruncie. Dalej ciężko jest zachęcić (NIE ZMUSZAĆ!) drugą stronę do chłodnej analizy przedstawianych faktów, do namysłu nad tym co sami mówią. Niestety nie jest to chyba możliwe. 
      Wiem, że ateiści też potrafią być niecierpliwi w dyskusji. Znam takich, którzy dają się ponieść złym emocjom i wychodzą z rozmowy używając słów dość obraźliwych. Czasem ciężko jednak wytrzymać niechęć wierzących do dyskusji, czy chociażby do zastanowienia nad pewnymi pytaniami. Dlaczego bowiem proste pytanie otrzymuje pokrętną odpowiedź? Czemu logika otrzymuje uzasadnienie w baśni? Obie strony popełniają błędy. 
          Kościół nie jest demokracją. Jego członkowie nie są zachęcani do swobodnego myślenia, muszą trzymać się prawd narzuconych odgórnie głównie przez sobór w Nicei z roku 325 n.e. Reszta dogmatów powstała później. Ewoluowała. Dopasowywała się do istniejących czasów. Mnóstwo faktów obala mity zapisane w ewangeliach, pomijając już fakt niezgodności między nimi. Ale nikt z wierzących nie zwróci na to uwagi, bądź odnajdzie dziesiątki czy setki "dowodów" na nieprawdziwość tych rozbieżności, bądź ich zbagatelizowanie. 
         Wierzącym zawsze pozostaje argument "ale co spowodowało Wielki Wybuch?", my możemy ripostować "co robił bóg nim stworzył Wszechświat?" i mamy sytuację patową. W dyskusji jednak nie chodzi o używanie argumentów, na które odpowiedzi nie ma. Jest wiele innych pytań i wiele możliwości odpowiedzi. Czemu są tak unikane? Bo trudno dopasować je do mitologii? Bo człowiek tak bardzo boi się śmierci, że potrzebuje "pewności", że coś jest dalej? Nie chcę zarabiać na jakieś życie później, chcę czerpać z tego co jest, cieszyć się każdym dniem, walczyć z przeciwnościami dnia codziennego i chcę to robić SAM i robię to SAM. Jeśli upadnę to wstanę. Nikogo nie winię za niepowodzenia, nikomu nie dziękuję za szczęście, które mnie spotyka. Pracuję na każdy dzień całym sobą, bo to mój dzień, moje życie. Jedyni, którzy pomagają mi w drodze to moi bliscy, w nich mam wsparcie. Bez nich to wszystko byłoby trudniejsze. 
       Nie atakuję nikogo. Staram się przekazywać to co wiem, dociekać, zadawać pytania. Udzielajcie odpowiedzi, chyba, że ich nie ma, bądź są nielogiczne. Wtedy spróbujcie sami dociekać i pytać. Za to nikt (już) nie bije, nie pali na stosie, a naturą ludzką jest być ciekawym. Pytajmy i oczekujmy odpowiedzi! Zasługujemy na to! Jesteśmy przecież istotami myślącymi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz