niedziela, 1 lutego 2015

Uwaga! Fikcja autentyczna! (7)

     Noc nadeszła. Pokryła świat czarnym płaszczem. Tylko gdzieniegdzie słaby blask gwiazd przebijał się przez wysoko płynące chmury. Nic nie zapowiadało, że cokolwiek może zburzyć ten spokój. Wokoło panowała cisza. Do czasu.
      Odbijający się echem od murów zamku stukot podków, zakłócił bezpowrotnie błogość ciszy nocnej. Zaraz później rozległy się głosy straży i przyspieszone kroki na schodach. Nim pukanie do drzwi stało się faktem, byłem już na nogach. O tej godzinie tylko złe wieści mogły przybyć. Nikt nie budzi władcy bez potrzeby, a potrzeba nigdy nie bywa płocha. Nadchodzą! Północna granica płonie!
     Służba, nawykła do szybkiego organizowania wymarszu, uwijała się na podwórcu. Konie rżały niespokojnie, dzwoniła uprząż. Lotni posłańcy wyjechali już by postawić na nogi przyboczne oddziały. Ubierając zbroję, widziałem oczami duszy biegających rycerzy, setników wydających komendy, toporników stających w szyku. Wiedziałem, że nie zawiodę się na żadnym z nich. Orkowie często zapuszczali się pod nasze granice, ostatnio nawet zbyt często i zbyt licznie. Dwa poprzednie szturmy omal nie skończyły się dla Królestwa tragicznie. Dobrze, że mieliśmy sprzymierzeńców. Bogowie nie opuszczali nas we dnie i w nocy, gotowi służyć pomocą. Dziś być może znów będziemy potrzebować ich łaski.
      Nim dotarłem do koszar, moi ludzie stali już w szyku, gotowi do wymarszu. Patrzyłem na nich z nieskrywaną dumą. W większości to sami weterani, twardzi wojownicy, którzy niejedną bitwę mieli już za sobą. Twarze pokryte bliznami, zarośnięte policzki i ogień w oczach. Ci ludzie żyli walką i do niej byli stworzeni. Nie mieli rodzin, a jedyni przyjaciele stali tuż obok, dumnie ściskając broń. Moi ludzie. Z nimi mogłem dokonać wszystkiego. Konie rycerstwa prychały gniewnie, wietrząc zbliżającą się bitwę. W powietrzu czuć było determinację, nie było miejsca na strach.
     Droga do północnej granicy nie była daleka, mój zamek mieścił się zaledwie parę mil od stanic i wież, strzegących dostępy do królestwa. Mimo to, dużo czasu potrzeba by doprowadzić kolumnę ciężkich toporników i pieszych łuczników, na miejsce, nawet jeśli marsz odbywa się po utwardzonej kamieniami drodze. Ciężka konnica rwała się do szarży i tylko niezłomna wola jeźdźców trzymała rumaki w szyku. Niedługo po wymarszu dostrzegliśmy łunę, szeroko na horyzoncie błyszczała pomarańczowym światłem, oświetlając niebo. Gniewny pomruk przeszedł po szeregach mojej armii, żołnierze przyspieszyli kroku, każdy chciał znaleźć się już na miejscu. Ich przyjaciele, bracia, walczyli tam o życie i wolność królestwa. Im szybciej tam dotrzemy, tym szybciej powstrzymamy napór zielonej hołoty. 
     Wtem na niebie zagrzmiał grom, błyskawica smagnęła chmury ognistym batem, na ziemię spadły pierwsze krople deszczu. Gdzieś w chmurach zdało mi się, że słyszę cichy pomruk, powtarzający jak zaklęcie "trzydzieści osiem i pięć". Słyszałem te głosy wiele już razy, zawsze zwiastowały kłopoty, zawsze były wyznacznikiem trudności walki, jaka była przed nami. Spojrzałem na twarze moich przybocznych. Zaciśnięte wargi i płomień w oczach, coraz mniej przypominali ludzi, coraz więcej było w nich demonów. Żądza krwi, żądza mordu rosła w nich z każdą chwilą. Poddałem się sam tej myśli, pozwoliłem by czerwona mgła zasłoniła mi oczy. Poczułem ekstazę, jakiej rzadko doświadcza śmiertelnik. Naprzód, naprzód moje diabły, naprzód w ogień!
     Równina przed drewnianą stanicą płonęła, zryta setkami pocisków zapalających, które miotały katapulty obydwu stron. Orkowie przywlekli ciężkie maszyny, nie dali rady podciągnąć ich na odległość celnego strzału. Zamienili więc pole w płonącą pułapkę, uniemożliwiając atak konnicy. Moi inżynierowie uruchomili trebusze i nękali wroga posyłając to ogniste, to wypełnione wybuchową cieczą pociski. Mimo większego zasięgu nikłe wyrządzali straty. Bitwa trwała w impasie. Nasze przybycie nic nie zmieniło. Królestwo powstrzymywało najazd wroga, ale nie mieliśmy możliwości by zgnieść go i przegonić od naszych granic. Równina była jedynym przejściem poprzez łańcuch górski ciągnący się wzdłuż całej granicy. Nikt nie mógł przedrzeć się przez skaliste szczyty. Trwaliśmy więc na miejscach, wściekli i bezsilni, czekając na cud, który przełamie impas.
     Wtedy znów usłyszałem szept, biegnący tuż za błyskawicą na niebie "Musimy jej pomóc. To trwa zbyt długo. Męczy się." Wiedziałem czego oczekiwać, szansa przełamania tej sytuacji miała pojawić się już niebawem. Mój miecz błysnął w świetle ognia. Moi żołnierze również podnieśli broń. Czas nadchodził. 
     Z nieba lunął deszcz tak rzęsisty, że zdawało się iż całe morza zawarły się w chmurach i teraz postanowiły w jednym, potężnym uderzeniu, spaść na ziemię. Woda miała znów ten charakterystyczny posmak, znak od Bogów. Ognie zgasły niemal natychmiast. To był sygnał. Moja armia ruszyła do boju. Nie przygotowani, na taki obrót bitwy, zieloni trwali w miejscu ze zdziwieniem wpatrując się w dymiące zgliszcza, ugaszone boskim deszczem. Nim spostrzegli się, nim zdążyli uformować szyk, uderzyła w nich stalowa ściana rozpędzonych jeźdźców. Na rozpierzchłe resztki spadli potężni topornicy. W kilka chwil wroga armia zamieniła się w rozproszoną masę przerażonych stworów. Zwycięstwo było nasze. 
     Nie dane nam było jednak rozgromić ich w całości. Spora część zbiegła do dzikiej puszczy, która rozrosła się niedaleko granic królestwa. My musieliśmy wracać, by odbudować to co zniszczone i przygotować się na następny atak. Wojna jeszcze nie dobiegła końca.

     Matka pochyliła się nad śpiącą córką i delikatnie dotknęła jej czoła ustami. "Gorączka spadła. Teraz powinna spać lepiej". Ojciec pochyla się również "To dobrze. Czekaliśmy dość długo. Męczyła się biedaczka bardzo, dobrze, że syrop tak szybko zadziałał." W głosie Matki nie ma jednak radości "Tak, bitwa wygrana, ale jak tak dalej pójdzie to trzeba będzie dać antybiotyk" Ojciec wzdycha "Odsłonimy ją na następne ataki. Cholera wiem, że może nie być wyjścia. Trzydzieści osiem i pięć to wysoka gorączka. Może już nie wróci. Dobrze by było, żeby organizm sam sobie poradził." "Zdecydowanie lepiej. Czas pokaże. Czas pokaże."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz