czwartek, 22 października 2015

Dojrzałem, mogę już nie pluć na wszystkich i mogę słuchać satanistów. A co!

     Zaczynam powoli dostrzegać pewną zasadę w swoim ateiźmie. Może dotyczy ona wszystkich, ale nie będę pisał o wszystkich, bo nie jestem wszystkimi. To też efekt pewnego dojrzewania. Uwazam, że bycie ateistą powoduje indywidualizm, nie myślę jak grupa, nie myślę za grupę. Jestem sobie Sobą, coraz bardziej.
     Czemu taka refleksja? Przeczytałem artykuł o zwolnionej katechetce. Okazuje się, że można zwolnić kobietę w ciąży. I zasada ta dotyczy chyba tylko katechetek. Bo w jakim innym zawodzie przeszkadza fakt bycia rozwodnikiem w nowym związku i (co gorsza) w ciąży z nowym facetem? No chyba w żadnym. Cóż uzmysłowiłem sobie, że jeszcze jakieś parę lat temu (może nawet ze dwa) od razu zapieniłbym się niczym płyn do naczyń w zmywarce. Oczywiście obwiniałbym za wszystko KK (dla nie wiedzących to skrót od Kościół Katolicki ;) ) i ział niczym największy smok. Teraz nauczyłem się najpierw myśleć. I wiecie co? Dostrzegłem w tej sprawie pewną pokrętną logikę, pojawiły się nowe pytania, które mogą być ważne dla sprawy, a na które odpowiedzi nie znalazłem. Obie strony mogły bowiem popełniać błędy. Niestety zapłaci za nie dziecko, bo to jego matka straciła pracę, co może, ale nie musi, wpłynąć na warunki w jakich będzie żyło.
      Nie potrafię jednak jednoznacznie skazać kurii na potępienie, za ten "nieludzki" czyn. Biskup cofnął bowiem owej Pani zezwolenie (czy jak to się tam nazywa) na "nauczanie" religii. Powód jest prosty i chyba oczywisty: żyjąc po rozwodzie (cywilnym) w konkubinacie, złamała ona jedną z podstaw funkcjonowania KK jakim jest sakrament. Musicie przyznać, że "ucząc" religii powinno się znać jej podstawy i (chcąc być wiarygodnym "nauczycielem") świecić przykładem dla młodych, którym się te wartości przekazuje. W innym przypadku to hipokryzja, a tego raczej dzieci nie powinny poznawać z bliska w podstawówce. Co do KK, to uważam, że cofnięcie zezwolenia na "nauczanie" religii powinno nastąpić w momencie uzyskania przez Panią rozwodu. To wtedy złamała zasady kościelne i przestała być wiarygodna jako katecheta. Chyba, że nie wiedzieli, chyba, że dotarła do nich dopiero informacja o ciąży i ktoś pogrzebał głębiej i odkrył, że coś nie pasuje. Tego nie wiemy.
      Z jednej więc strony dostajemy dziwny precedens, bo przecież żeby być katechetą musisz mieć pozwolenie biskupa, jeżeli go nie masz, to nie możesz być katechetą. Jeżeli nie możesz nim być, szkoła nie może płacić ci za etat, bo nie masz, niejako, prawa wykonywania zawodu. Co powinna zrobić szkoła? Zmienić Pani kwalifikację na sprzątaczkę? Może tak, ale.... może nie mają wakatu. Czyli ochrona zatrudnienia kobiety ciężarnej dotyczy wszystkich kobiet, za wyjątkiem katechetek, a Karta Nauczyciela jest aktem nadrzędnym w stosunku do Kodeksu Pracy. 
     Dawniej sprawa wydawała by mi się prosta, gnojki z KK skrzywdziły nieszczęsną kobietę i jej nienarodzone dziecko (chociaż przecież instytucja ta wiedzie prym wśród obrońców wszystkiego co nienarodzone. Z narodzonymi już takiego ciśnienia nie ma....). Teraz odkrywam drugie dno i już nie jest tak prosto. Niemniej wygląda to na węża zjadającego swój własny ogon. Zasady funkcjonujące w jednym miejscu, niwelują zasady obowiązujące w innym. Dno i bagno. Jeżeli pominiemy aspekt czysto ludzki (współczucie, troska, miłosierdzie) to, z litery prawa wychodzi, że ciężarnej, rozwiedzionej, katechetki nie broni żaden paragraf i tym kierowała się kuria. Niestety. Pomimo wszystkich swoich zapewnień i górnolotnych bzdur, KK jest TYLKO INSTYTUCJĄ! I takie zasady ją obowiązują. Nie ma tam miejsca na uczucia. Jak w każdym zakładzie pracy. No chyba, że jesteś wysoko w hierarchii. Wtedy, chroni cię cała klika. To już inna historia.
      A co ma do tego słuchanie satanistów? Nic. Taka dygresja tylko. Bo mogę. Kolega wrzucił ostatnio klip do utworu szwedzkiej grupy Ghost. Świetna muzyka, taka jaką lubię. Wokal, to zaskoczenie, też melodyjny i wpadający w ucho. Nie wiem czemu zawsze spodziewałem się, że będzie tylko ryczał do mikrofonu, a ich muzyka bardziej będzie przypominała Canibal Corpse, czy Obituary. Takie uprzedzenie, a tu...... przyjemne zaskoczenie. No więc posłuchałem następnego utworu i jeszcze jednego itd itp. No i oczywiście nie mogłem pominąć odsłuchowo słów "Satan", "Lucyfer" i innych. Z początku mały dreszcz (w końcu wychowanie siedzi w nas głęboko i czasem odzywa się w formie odruchów bezwarunkowych) i lekki strach, że to niestosowne i złe. Potem chwila zastanowienia i..... hmm
       Muzyka OK, teksty hmmmm OK, klimat OK, wersje koncertowe OK OK OK OK OK OK (ciary na całym ciele). Tylko te satanistyczne wtrącenia..... eeee a w sumie co to szkodzi? A gdyby śpiewali o krasnoludzkich, smokach, elfach czy innych baśniowych stworach to co? NIC! No właśnie. Zupełnie. Nadeszła świadomość, że przecież ważne są inne walory zespołu metalowego. Skoro wiem, że boga nie ma to jednocześnie nie ma też szatana. To logiczne. Nie można być satanistą i negować istnienie boga i na odwrót. Jako ateista mogę słuchać satanistów, bo.... to tylko muzyka, zajebista, wpadająca w ucho, ale tylko muzyka.
      Dojrzałem więc i dojrzewam dalej. Zmieniłem się z początkowego agnostyka (dupochron) poprzez wojującego ateistę (WSZYSTKO co ma jakikolwiek związek z wiarą to ZUO), do człowiek, który chciałby patrzeć na świat tak szeroko, jak to tylko możliwe. We wszystkim możemy dostrzec rzeczy dobre, nawet w religiach. Każdy powód dla bycia dobrym jest dobry. To ludzie, my sami, potrafimy zgnoić i splugawić każdą, nawet najlepszą ideę. Zazwyczaj dla kasy i władzy. To się bowiem najbardziej liczy. Nikt tylko nie wie po co to wszystko skoro na końcu wszyscy stajemy się równi. Różnimy się tylko zamożnością nagrobka, ale dla nas nie będzie to miało żadnego znaczenia. 
      Piętnuję więc ludzi władzy i tych w cywilu i tych w "mundurach", bo to oni rządzą nami i to oni ogłupiają nas tylko po to, żeby wzbogacić swoje konta. A my? Rzucamy się na siebie i walczymy, na idee, ideały i zapominamy jak to jest słuchać innych. Ja się staram. Nie zawsze mi wychodzi, czasem poniesie mnie charakter, ale staram się. Czego Wam wszystkim życzę.




PS link do artykułu. Sami wyróbcie sobie zdanie: 
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1019401,title,Sad-katechetka-w-ciazy-zwolniona-zgodnie-z-prawem,wid,17923180,wiadomosc.html?src01=6a4c8

PPS link do teledysku  ;) mnie urzekła ta melodia: 
https://www.youtube.com/watch?v=slIyR9W2FC8

piątek, 9 października 2015

Moja klauzula może twojej klauzuli.....

     Trybunał, tak zwany, Konstytucyjny wygłosił ostatnio dwa wyroki. No w sumie to pewnie więcej, ale te dwa mają znaczenie. Dlaczego? Bo pokazują, że państwo wyznaniowe nie jest, co gwarantuje konstytucja, a jednak ci co "wyznają" cokolwiek są bardziej chronieni niż ci co to w "nic" nie wierzą. To również wydaje się gwarantować konstytucja. To o co cho?
     Po pierwsze, primo. Niejaka Dorota, powiedziała kiedyś, że pismo, tak zwane, święte zostało napisane przez bandę gości co pili dziwne płyny i palili dziwne zioła. No nie dosłownie tak, ale to nie cytat, tu chodzi o meritum. No i w sumie ma rację. W tamtych czasach pełno było różnych naturalnych specyfików, co to w głowie mieszały. Niestety, komuś się to nie spodobało i podał Panią D do sądu. O obrazę uczuć religijnych..... Taaaak. W "nowoczesnym" kraju, w samym centrum Europy wciąż ktoś może się obrazić, jak nazwiesz jego boga dupkiem. Albo co gorsze powiesz, że go nie ma. Jesteś stracony i już. Pińć tysi. Minimum, trza zapłacić naaaaaa, na cośtam. Ja tam obrażam się jak ktoś mi rodzinę obraża. Boga se mogą. Jak można obrazić coś czego nie ma? 
    No nic. W każdym bądź razie, Pani D. pobiegła do TK z wnioskiem o uznanie tego, głupiego skąd inąd, prawa za niezgodne z Konstytucją. Niestety. TK, któremu przewodniczy człowiek uhonorowany odznaczeniem OBCEGO państwa, na domiar złego KOŚCIELNEGO państwa uznał, że za obrażanie tych uczuć trza karać!!! I najlepiej na stosie. Nieee jeszcze nieeeeeee. To będzie już niedługo. Na razie zostajemy przy mamonie. Pińć tysi!!! Minimum, na cośtam. Ciekawe, że jak niejaki Adam potargał książkę (tą świętą) to mu się upiekło (PIEKŁO). Może dlatego, że zrobił to w gronie najbliższych fanów, czyli tam gdzie wszystkim zwisało co takiego targa idol. Jemu tez chcieli dopier@#$ić, ale nie wyszło. Był sprytniejszy. Tutaj przynajmniej TK nie musiał dochodzić, czy targanie książek na koncertach jest zgodne z Pierwszą Ustawą. No ale nic, czyli obrażać nie można. A mnie jak nie mam swojego boga to można? Jak ktoś będzie chciał to co ma mi obrazić? Czuję się mało chroniony. Bo mnie na przykład razi wiszący wszędzie (nieomal), cierpiący katusze, Żyd na krzyżu. Toż to niehumanitarne!! I tak sobie go wieszać wszędzie!! A co z dziećmi? Czy to nie uczy złych postaw bardziej niż gry komputrowe? "Słuchaj mały, strzelanie do komputrowych nazistów jest złe i wypacza ci psychikę, ale spójrz tam: jego ukrzyżowali, przybijając gwoździami do drewna, wcześniej biczowali i wciskali ciernie na głowę, a potem jeszcze dźgnęli dzidą i wiesz dlaczego? Żebyś ty teraz mógł w spokoju żyć wiecznie. Oczywiście jak umrzesz." No logiczne prawda? 
     Po drugie, primo. Do TK wpadła również tak zwana "klauzula sumienia", co to się nią Pan CH zasłaniał, jak chciał, a raczej nie chciał, zabijać dziecka, co to nie miało głowy. Ciekawe, że za poprzedniego "reżimu" pan Ch usuwał każdej i wszystko bez patrzenia na defekty, czy choroby. Liczyło się partyjne skierowanie. Wtedy to klauzula mu nie przeszkadzała. Najwyraźniej Pan Ch, wyhodował sobie sumienie dopiero po 89tym. No i co? TK postanowił, że odbieranie lekarzom (czy tylko im?) prawa do klauzuli sumienia, jest beeeee i nie wolno tak, bo taki lekarz jak sam nie może zabiegu przeprowadzić, to NIE MUSI pacjentowi powiedzieć gdzie ma iść. Ciekawe spostrzeżenie poddała niejaka profesor Środa, otóż okazuje się, że owo sumienie cierpi tylko wtedy, kiedy kobieta chce usunąć ciążę. Nie włącza się w momencie odbierania dziecku choremu na padaczkę leku z konopi i wyrzucaniu lekarza z kliniki. O nieee, wtedy nieeeeee. Milczy również, kiedy okazuje się, że lek mogący uratować życie pacjentom, jest nielegalny. Nie odezwie się, kiedy ktoś czeka na wizytę u specjalisty dwa lata. Wtedy to SYSTEM jest winny i sumienie lekarza milczy. No i fajnie.
      Co jednak jesli nie tylko lekarzowi wolno korzystać z tej klauzuli? OOOOOOO wtedy dostaniemy mało twórczy chaos. Ja na przykład nie będę płacić podatków. Dlaczego? Dlatego:

Jako, że moje sumienie zabrania mi również łożenia pieniędzy na różne "kulty" chyba przestanę, zgodnie z klauzulą, płacić podatki, gdyż część z nich jest przeznaczana na:
A) różne religie i wierzenia, które mnie nie obchodzą
B) finansuję tzw "służbę zdrowia" i nie chcę płacić baranom, co migają się od swoich obowiązków (bo klauzula - taki paradoks "moja klauzula blokuje twoją klauzulę")
C) Politycy też wywlekają swoje wierzenia na wierzch co sprawia, że czuję dyskomfort i mdłości - im też nie chcę płacić
D)itd itp Emotikon tongue

    Czyli moja klauzula przebija twoją klauzulę. Albo twoja moją. Ja nie zapłacę tobie, bo wyznajesz jakieś COŚ, ty mnie nie przyjmiesz, bo ja w TO nie wierzę. Czyli ni moga iść do doktora, do sądu, do sklepu (tak, tak bo mi pani szynki w piuntek nie sprzeda. Taka klauzula). Ja za to, jak do mnie zadzwonisz, że ci rura pękła i zalewa ci chatę zapytam: "a ile pan ma krzyży w domu? Bo wie pan mnie one obrażają sumienie. Nie mogę patrzeć na cierpiącego Żyda na krzyżu." No i niech ci się leje. Przecież to jest bez sensu. 

     No i musiałem. Jeżeli ktoś ma jakieś zastrzeżenia, to informuję, że hejt jest również niezgodny z moją klauzulą sumienia i nie będę go czytał..... 
     Wszystkie spostrzeżenia są moje własne. Nie jestem politologiem ni niczym innym, biere to "na chłopski rozum" i wychodzi....... DNO.
      Tyle. Idę naprawić jakąś rurę. O i tak, tam są krzyże!! Chyba zrezygnuję.... NIE BO NIE!

wtorek, 6 października 2015

Medyczna historia z d@#$y wzięta.

     Początek tej historii zaczyna się 11 lat temu. Jest rok 2004. Mieszkam w Londynie i mam kolegów. Raz jeden namówili mnie na wypad do czwartej czy piątej strefy, żeby zagrać w piłkę nożną. Pojechałem. Nie lubię grać w piłkę, ale czasem trzeba spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Ten mecz miał zmienić sporo, ale dopiero w roku 2015.
     Podczas gry stanąłem nieszczęśliwie do zakrytej trawą dziury. I chrup. Skręcona noga bolała jak cholera. Mimo to dograłem mecz, stojąc na bramce. Potem pokuśtykałem do autobusu i, z coraz większym trudem stawiając stopę, dotarłem do domu. Noga spuchła, ja byłem uziemiony na dobre dwa tygodnie bez możliwości wyjścia, choćby po zakupy. Nie, nie udałe się na pogotowie i nie, nie dlatego, że byłem "na czarno". Miałem odpowiednie papiery i mogłem iść, wtedy jednak wiedziałem już, że czeka mnie wielogodzinne oczekiwanie na izbie przyjęć, potem na RTG i potem na..... Taaaaa już wtedy słyszałem, że nasza, polska, służba zdrowia chce "dążyć do poziomu usług jak w Anglii".... Udało się!!! Gratulacje. Po dwóch tygodniach noga przestała boleć na tyle, że mogłem wrócić do pracy. Uff, poważne to skręcenie było.... Noga długo jeszcze bolała.
     Jedenaście lat później. Rok 2015. Jestem w Cieszynie. Tak. Nadal mam kolegów. Ale nie o tym miałem. ...
"Nieszczęśliwy wypadek" wydarzył się 10 lipca. Silne uderzenie w wewnętrzną stronę kostki, prawej nogi, zaskutkowało opuchlizną, krwiakiem i problemami z chodzeniem. Żona zawiozła mnie wieczorem na pogotowie (SOR). Tam dowiaduję się, że mam "złamanie z pół przemieszczeniem". konsultacje z ortopedą (ściągniętym specjalnie z oddziału chirurgii) skutkują gipsową szyną, aczkolwiek przez chwilę jest groźnie. Straszą koniecznością operacji po raz pierwszy. W odruchu paniki przed zabiegiem (jestem strachliwy, szczególnie jeśli chodzi o ortopedów w Cieszynie), sugeruję, że może to coś starego, bo przecież mogę ruszać tą nogą! Odpowiedź jest jedna: NIE, to nie jest możliwe.
     Będę pisał streszczenie, jako, że pełna wersja musiałaby być w odcinkach. Godziny oczekiwania, dramatyczne zwroty akcji, idiotyzmy biurokracji i tym podobne codzienności polskiego NFZ.
     W sobotę, czy na drugi dzień jestem w stanie chodzić bez wsparcia kul. Kuleję, noga trochę boli, ale nie jest to ból, który ogranicza. Mimo to staram się nogi nie przeciążać. Kiedy nadchodzi poniedziałek idę do lekarza rodzinnego po L4. SOR nie wystawia zwolnień. Pan doktor ogląda zdjęcie i z przerażeniem nakazuje mi leżeć! Inaczej kości się rozejdą i operacja będzie konieczna na 100%. Chciałbym sie posłuchać. No chciałbym. Mam jednak rodzinę, w tym dwie małe dziewczynki, które nie  lubią siedzieć i nic nie robić. Trzeba ruszyć d@#$@ę, nie ma rady. W piątek wizyta u ortopedy. Powinna wiele wyjaśnić.
     Piatek nadchodzi. Pan doktor ogląda zdjęcie i..... no cóż, stwierdza, że jeżeli chodziłem na tej nodze, to kości są na 95% przesunięte i będzie konieczna operacja. Oblewa mnie zimny pot. Znów wspominam o zdarzeniu sprzed 11 lat. Znów odpowiedź jest ta sama. "To nie jest mozliwe proszę pana." Zostaję wysłany na zdjęcie RTG, drugie. Z pewnych względów nie udaje mi sie wrócić na czas do poradni. Inna lekarka ogląda moje zdjęcie (2 minuty bez oglądania mnie, tylko fota z płyty) i rzuca ustami pielęgniarki, że: "nic się nie przesunęło". Niby to dobrze. 
     Weekend jest mega upalny. W niedzielę wieczorem muszę sam zdjąć gips. Noga jest zaparzona, opatrunek przyklejony do skóry. Noga nadal spuchnieta, ale mogę nią normalnie ruszać i nie boli aż tak przy chodzeniu. W poniedziałek idę na "kontrolę" i po druk L4, którego nie miał mi kto wypisać w piątek. Upieram sie, że nie chcę już tego zasranego gipsu tylko ortezę. Muszę czekać. Oczywiście kolejjny lekarz jest zdegustowany, że zdjąłem gips. Znów lecę na RTG. Bo "mogło mi się, bez gipsu, poprzestawiać". Tak jakby po tygodniu chodzenia owa szyna coś jeszcze wspomagała za wyjątkiem smrodu i odparzeń.... Jednak nic się nie stało. Kości są nadal na miejscu. Dostaję wniosek na ortezę i dwa tygodnie L4.
     Kolejna wizyta i znów to samo. RTG bez zmian. Ból jest coraz mniejszy. Postanawiam uderzyć jeszcze raz. Miałem uraz, chyba poważny, 11 lat wcześniej. Znów bagatelizowanie. To nie to. Jeżeli było złamanie, to już dawno się zrosło i nie ma sladu. To jest nowe, świeże i widać wyraźnie przerwę między kościami. Nic to, że coraz sprawniej ruszam nogą, a bólu praktycznie juz nie ma. Brak zrostu.
      Wizyta nr sześć (wszystkie w odstępie 2 tygodni) jest o  tyle inna, że spotykam innego lekarza. Jemu już nie wspominam o wypadku z 2004 roku. Upewnili mnie wszyscy poprzedni, że to nie ma znaczenia. Znów zdjęcie RTG, znów bez zmian. Pojawia się jednak nowy trop. Zrost miękki aka staw rzekomy. Niezbyt trwałe połączenie kości tkanką włóknistą. Nie widać jej na prześwietleniu i trzeba rozciąć skórę, żeby sprawdzić czy faktycznie to ona, czy całkowity brak zrostu. Nikt nie ogląda jednak mojej nogi, a owe "sprawdzenie przez rozcięcie" zawisa w powietrzu. 
     Wizyta nr siedem. Zbliżamy się do finału. 10 tygodni w ortezie. Znów zdjęcie, znów bez zmian. Każde kolejne wygląda DOKŁADNIE tak samo. Nic się nie zmienia. Słyszę zatem, że 12 tygodni to granica i potem trzeba umówić się na zabieg. No cóż.... lepsze to niż dalsze bezsensowne czekanie. Zrobią i będę mógł wrócić do życia. Zapis w karcie pacjenta mówi, że w przybadku braku zmian mam iść na chirurgię. Za dwa tygodnie.
     Nadszedł TEN dzień. Pożegnałem się z Żoną, przytuliłem dzieci. Pójdę do szpitala na operację. Pewnie zabierze to około 5 dni. Nadrobię lektury i poleżę. Znów wizyta, znów doktor, jedyny, któremu ne wspominałem o wypadkach z Londynu. RTG..... zgadnijcie.... BEZ ZMIAN! Dostaję L4 na kolejne 3 tygodnie i skierowanie na oddział chirurgii. Idę po druk i dowiaduję się, że powinienem przeliczyć długość L4, bo mogę mieć tylko 182 dni...... Potem trzeba pisać coś do ZUSu, ubiegać się o jakiś fundusz rechabilitacyjny itd itp. Załamuję się.... to może jeszcze trwać i trwać...... jadę windą na szóste piętro. Jestem coraz bardzie zdołowany, bo termin mogę dostać na przykład za miesiąc i dalej będę siedział i siedział i..............
     Wchodzę do gabinetu. "Mam skierowanie na zabieg. Brak zrostu przez 12 tygodni". Lekarz patrzy na mnie podejrzliwie:
L: I pan tak chodzi?
Ja: No, chodzę.
L: I nie boli pana? Wszystko pan robi?
Ja: No.... nie boli już w zasadzie od drugie dnia po zdarzeniu i tak, wszystko robię. Normalnie.
L: A bo orteza, a bez niej też pan chodzi?
Ja: No..... wieczorem zdejmuję do kąpieli i potem już chodzę bez i.... normalnie chodzę.
L: To jaki brak zrostu? A ten uraz to skąd?
Ja: Mocne uderzenie kostką.
L: Wie pan.... takie złamanie to możebyć jakby pan sobie tą kość przeciął siekierą na przykład, albo mocno skręcił nogę.
Ja: No własnie, bo ja..... (mówić czy nie?) 11 lat temu w Angli skręciłem nogę i nie byłem na pogotowiu.
L: Bolało?
Ja: Jak cholera i dodatkowo spuchło tak, że nie mogłem chodzić jakieś dwa tygodnie. Potem wróciłe do roboty. Nie wiem co wtedy miałem z nogą.
L: To wygląda na to, że pan ma od wtedy staw rzekomy. Zaraz zadzwonię.....

     Dzwoni do kolegi na dół. Wymiana kilku zdań klaruje wszystko. Tamten nic nie wiedział (bo nie wiedział, nie powiedziałem mu, bo byłem przekonany przez TRZECH innych, że to bez znaczenia) i teraz nie wie co powiedzieć.

Ja: Bo wie pan.... te zdjęcia moje są wszystkie takie same. Bez zmian żadnych. Jakby pan zobaczył to pierwsze i to teraz, po 12 tygodniach, to nie różni się niczym.
L: Wie pan co? to niech pan zdejmie ortezę i chodzi normalnie, nawet do pracy.
Ja: Ale ja juz mam druk L4 na następne trzy tygodnie............
L: No to niech pan dochoruje. Chodzić, pełne obciążenie nogi. Jeżeli to świeży stwa rzekomy, to się rozpadnie i będziemy operować, jeśli to stary to nic się nie stanie. Ewentualnie można zaplanować operację, ale to inna bajka.
Ja: No to..... ja... dziekuję i do widzenia.

Poszedłem na dół umówić sie na kontrolę za trzy tygodnie. Jestem w rozterce. Spędziłem 12 tygodni w domu, spędzę tu następne trzy i nie wiem jak podsumują moje "leczenie" lekarze. Bo co napiszą na koniec? 12 tygodni brak zrostu i nagle "leczenie zakończone"? Czy może uprą się i wyślą na operację.... Kołomyja. I żebym nie mówił. Mówiłem, ale to przecież niemożliwe. Miałem cholerne szczęście w tej Angli, że jeszcze chodzę, ale chodzę na bombie zegarowej. Jak skręcę nogę to się rozleci. Zabawny jest tylko fakt, że to akurat TA noga.... a tak się zastanawiałem przez 11 lat co się wtedy stało. Już wiem. Tylko czemu okupiłem wiedzę trzema miesiącami zwolnienia? Odpowiedzcie sobie sami.

PS wszystkim, którym sie wydaje, że to naciąganie na wolne, polecam przyjacielskiego baranka w ścianę. Przekonanie, że pacjent nie ma racji, bo się nie zna i brak chęci, czy możliwości wykonania prostego zabiegu rozcięcia skóry i sprawdzenia co jest z tą kością, sprawiły, że udupili mnie na długi czas w domu. Co zrobią teraz? Dowiem się już 26 października. Sam jestem ciekawy. Zabawa trwa.....